sobota, 9 stycznia 2016

ENDING

Czas leciał...słońce zaszło...szliśmy do kręgu...to już zaraz...
Przedarłam się przez chaszcze i zatrzymałam.
Przede mną był krąg...na środku stał biały wilkołak...wszyscy byli w wilczych formach.
Shane spojrzał na mnie.-Nie chcę żeby to brzmiało jak pożegnanie...i mam nadzieję że nim nie jest, ale...wiedz że cię kocham i że zawsze będę chodź by nie wiem co.-Powiedział.
-Ja ciebie też...-Zapewniłam.
Shane w mgnieniu oka przemienił się.
Jeszcze raz mi się przyjrzał, ale swoimi błękitnymi, wilczymi oczami.
I...i ruszyliśmy do kręgu.
Bru...mogę nazwać go brunetem? Wilk stanął za mną, a ja podeszłam do Lokil'a.
-Więc...-Zaczęłam cicho.
-Przemowę, zostaw mnie.-Mruknął.-Wilki! Wiecie co zaraz będzie miało miejsce! To oni wypowiedzieli nam wojnę! Czy będziecie walczyć!?-Zapytał, a tłum zgodnie odkrzyknął-A czy będziecie się wspierać!?-Znów słyszalne było tak.-Wygramy!?-Każdy odkrzyknął.-Cieszy mnie wasza postawa. Wiecie że ta walka nie będzie łatwa! Ale wiecie też że mamy sojuszników! Alice...przypomnij kogo.-Wszystkie oczy zwróciły się w...moją stronę.
-No więc...jest z nami krukołak! Jest z nami dziewczyna panująca nad elektrycznością! I jest z nami...-Urwałam...mogę mówić o wampirze?
-Możesz.-Usłyszałam, a z lasu wyłonił się Kay.-Ale nie o jednym, o całym rodzie.-Dodał, a na moją twarz wpłynął uśmiech.
-Zaprzyjaźniłaś się z wampirami!?-Zapytał jakiś wilkołak.
-Spokojnie wilczku, chcemy się pogodzić. Mamy większego wroga niż siebie na wzajem, po cholerę rozpamiętywać konflikty naszych przodków?-Odpowiedział białowłosy.
-Czy chcę, czy nie...muszę przyznać racę, nietoperku.-Odpowiedział Lokil, kiedy z lasu wyłoniło się około 20 bladych wampirów.-Pomożecie nam?-Zapytał
-Po to tu jesteśmy.-Stwierdziła Magnolia zdejmując kaptur.
-Ruszamy!!!-Krzyknął biały wilk i wszyscy ruszyli...ja na grzbiecie Shane'a
Dobiegliśmy pod dom kryjąc się w chaszczach.
Kay i Magnolia pomogli Oliver'owi zdejmować barierę-udało im się.
A kiedy w domu padły korki...wilki rzuciły się na drzwi, które wypadły z zawiasów pod wpływem siły.
Znalazłam się w środku...krew wszędzie krew!
Łowcy złapali broń, ale to po naszej stronie była szala, zabiliśmy już wielu.
Słyszałam krzyki, wrzaski bólu rozszarpywały mnie od środka...wszędzie płynęła krew, a powietrze było przesiąknięta jej zapachem.
Strzała przeleciała tuż przed moją twarzą. Spojrzałam w kierunku w którym leciała.
-Shane!-Krzyknęłam chcąc ostrzec wilkołaka. Nie słyszał mnie. Ale...strzała po prostu się od niego odbiła.
-Jestem głupi że ci ufałem.-Usłyszałam za plecami. Odwróciłam się gwałtownie. Przede mną stał Jeremy.-Chciałem ci pomóc, a ty w tym czasie knułaś z kundlami.-Chłopak celował we mnie kuszą.
-Dlaczego ich zabijacie? To głupie. Oni nic nikomu nigdy nie zrobili. Chcieli żyć w spokoju.-Powiedziałam zgodnie z prawdą.
Jeremy parsknął śmiechem.-"Chcieli żyć w spokoju"?-Zacytował mnie.-Mówiłem ci co ich pobratymcy mi zrobili. To wojna. My musimy zabijać wszystkich nadnaturalnych. Pomyśl co się stanie jeżeli któryś nałyka się za dużo krwi. Wiesz? Nie? To ci powiem. Oszaleje. Zacznie zabijać każdego. Z resztą.-Tu się zaśmiał.-Wiesz coś o tym, prawda? Tamten Alpha ciebie też by zabił gdybyś nie uciekła. Podzieliłabyś los swojej rodziny i zginęłabyś wraz z nimi. Wiesz do czego są zdolni. Przypomnij to sobie! Widzisz to? Widzisz jak ten kundel rozszarpał twojego ojca!?-Przed oczami pojawił mi się ten krwawy obraz.
-Przestań, proszę, proszę nie chcę pamiętać...-Zaczęłam.
-Ale czemu!? Wilkołaki to potwory! Zrozum to! Shane może cię kochać, ale pomyśl co ci zrobi jeżeli oszaleje, co? Alice, chcę wierzyć że masz choć trochę rozumu. Zostaw ich.-Powiedział.
-Skąd wiesz o wypadku!? Nie mówiłam ci o nim!-Krzyknęłam.
-Nie musiałaś. O tamtym wypadku wiemy wszystko. Jak o wielu innych wilkołaczych wyskokach. A to że się teraz nie przemieniasz tylko potwierdza moją tezę. Więc? Przyłączysz się do nas?-Zapytał.
-Nigdy.-Stwierdziłam przez łzy.
-Więc wybacz.-Moje serce na chwilę stanęło, a zaraz potem poczułam koszmarny ból w piersi.
Spojrzałam na nią sterczała z niej strzała.
Upadłam. Było mi cholernie zimno.
Łapczywie łapałam każdy oddech, a przed oczami pojawiały mi się mroczki.
Obraz stawał się coraz bardziej zamglony, a dźwięk-przytłumiony.
Czy tak właśnie wygląda koniec?
Tak mam umrzeć?
Leżąc na podłodze?
Ze strzałą wbitą w serce?
Nie znając wyniku walki?
Czy to taki los był mi pisany?
Czy to było przesądzone od początku?
A co z Shane'em?
Czy to on skradnie moją ostatnią myśl?
Poczułam dłonie uciskające ranę.
-Nie! Alice! Proszę!-Uchyliłam powieki ostatkiem sił.
Shane stał nade mną. Jego oczy były zaszklone.
-Alice proszę nie...-Przejechał dłonią po moim policzku kiedy po jego twarzy zaczęły spływać łzy.-Alice proszę-Dodał.
-Nie chcę cię zostawiać...-Szepnęłam.-Przepraszam...-Powieki stawały się coraz cięższe i widziałam coraz mniej...tak, to było moje przeznaczenie.
Spotkać swoją miłość i umrzeć w jego ramionach.
-Możesz mnie pocałować?-Zapytałam ledwo się trzymając. Chciałam aby mój ostatni oddech należał do niego.
Shane...spełnił moją prośbę...zamknęłam oczy...a moje serce wydało ostatnie uderzenie...czułam, jakbym odpływałam...to koniec.
+++
Uchyliłam powieki. Czułam się dziwnie lekka.
Nic mnie nie bolało. Moje ubrania skąpane były we krwi, ale...nie czułam jakby ta faktycznie ubyła...
Rozejrzałam się dookoła.
Stałam na środku wielkiej batalii.
Łowcy usiłowali odeprzeć atak wilkołaków i wampirów, podłoga usiana była trupami.
Gdzie Sahne!?
Rozglądałam się gwałtownie.
Zobaczyłam go pochylonego parę metrów przede mną.
Podbiegłam tam. Płakał...nad moim ciałem...umarłam?
-Alice...-Spojrzałam w kierunku głosu.
-Mama?-Zapytałam widząc kobietę.
-Tak, witaj kochanie...-Obok niej stanął mój ojciec, a chwilę potem Eve i Alex.
Po moim policzku spłynęła łza.
-Tyle was nie widziałam...tak za wami tęskniłam...-Powiedziałam.
-Alice, masz wybór.-Powiedział mój ojciec.
-C...co?-Wszytko dookoła rozpłynęło się...stałam na korytarzu.
Na jego końcu błyszczało światło. Zaczęłam iść w jego kierunku.
Odwróciłam się za siebie. Nie wiem czemu, coś kazało mi to zrobić.
Z tamtej strony biła czerń i pustka. Teraz zrozumiałam...miałam wybór między życiem, a śmiercią.
Mogłam wrócić do Shane'a, albo do rodziny.
-Alice, pamiętaj że jeżeli wybierzesz życie to po prawdziwej śmierci trafisz do Eteru, tam gdzie trafiają wszyscy nadnaturalni. Już nigdy nie zobaczysz, ani nie usłyszysz rodziny-Odezwał się tajemniczy głos.
Spojrzałam w stronę światła. Widziałam zarysy czwórki osób. Mojej rodziny. Stali wpatrzeni we mnie. Po drugiej stronie widziałam Shane'a.
Wzięłam głęboki wdech. Wybrałam.
+++
Otworzyłam oczy i opierając się na łokciach rozejrzałam dookoła.
Były tu setki ciał. Usłyszałam kroki w moją stronę.
-Al?-Uniosłam głowę w stronę znajomego głosu.
-Oli?-Mój głos był słaby.
-Przecież umarłaś...nie rozumiem...-Chłopak złapał się za głowę.
-Moja rodzina...widziałam ich...dostałam drugą szanse...wybór. Mogłam żyć, albo iść do nich...był jeden haczyk...-Streściłam, a do moich oczu napłynęły nowe łzy.
-Jaki haczyk?-Zapytał skołowany.
-Wybrałam życie i...już nigdy nie zobaczę najbliższych.-Zaczęłam płakać.
-Będzie dobrze...wiesz że wygraliśmy? Nie było cię dwa dni. Przyszedłem tutaj zabrać ciała naszych żeby odprawić ich pochówek.-Oliver zmienił temat.
-A co z Shane'em?-Zapytałam, w końcu dla niego żyję.
-Kiedy myśleliśmy że nie wrócisz załamał się...podczas walki wpadł w szał i własnymi szponami rozszarpał dziesiątki łowców. Niestety jeden z nich zabił Lokil'a...oznaczało to tyle że wataha straciła Alpha'ę. Kiedy trochę się uspokoiło musieli wybrać nowego...znaczy...to nie takie łatwe. Ponieważ trzeba odprowadzić rytuał. To prastara magia wskazała nowego przewodnika.
Padło na Shnae'a. Wykazał się nie raz i zdobył tym samym nowe moce. Jest naprawdę potężny.
Mimo tego nie był szczęśliwy. Myślał że już nie wrócisz. Emanuje pustką i czarną magią. Stał się oschły. Wilki podpisały pakt o nieagresji z wampirami, a ja postanowiłem zostać w June-Lake na dużej. Wilkołakom przyda się moja widza i siła...a pro po siły...masz siłę iść?-Zapytał
-Tak...-Pokiwałam głową i wstałam z zimnej podłogi.
Razem ruszyliśmy nad jezioro.

NA MIEJSCU

-Shane...-Zaczął Oliver.
-Czego chcesz?-Zapytał oschle brunet nawet na nas nie patrząc. Siedział na skałce wpatrzony w taflę wody.-Masz ciała?-Dodał.
-Nie, ale znalazłem coś lepszego...-Powiedział krukołak uśmiechając się.
-Co lepszego mogłeś tam znaleźć?-Zaczął niebieskooki.-Nie ma tam niczego lepszego niż pobojowisko pełne tru...pów...-Jego oczy poszerzyły się kiedy mnie zobaczył.-Nie wierzę...-Rzucił cicho.-Żyjesz! Alice ty żyjesz!-Krzyczał uradowany i momentalnie zerwał się podbiegając do mnie abym po kilku sekundach została zamknięta w jego żelaznym uścisku.-Jakim cudem? Przecież Oliver sprawdzał to chyba z dziesięć razy...-Powiedział patrząc mi w oczy.
-Bo umarłam, ale dostałam wybór. Mogłam wrócić i wróciłam...-Przyznałam. Nie chciałam mówić wszystkiego...na pewno kiedyś mu powiem, ale na razie sama nie chcę myśleć o tym że rodziców już nie zobaczę. Najważniejszy teraz jest Shane...

*
I tak oto ta historia dobiega końca!
Dziękuję za te tysiące wyświetleń, za miłe komentarze i nawet kiedy ich nie było to za to że czytaliście i byliście ze mną.
Ehh...powiem tak. Początkowo Ailce miała po prostu umrzeć, ale to zakończenie bardziej mi się podoba.
No to co to chyba tyle...ja się żegnam gdyż raczej nie planuję wrzucać tu jeszcze jakichś postów możecie oczywiście wbijać też do Eski, no a to że kończę tu nie oznacza mojego końca z pisaniem, jednak przenoszę się tutaj

piątek, 1 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 70 "Cisza przed Wojną"

-Co jest z moimi oczami?-Zapytałam zaniepokojona.
Chłopak podszedł i przyjrzał się moim tęczówkom.
-Wyglądają jak u wilkołaka...-Przyznał-Ale przecież to na ciebie nie działa...-Przypomniał
-Uwierz mi że zdaje sobie sprawę z tego faktu i to mnie niepokoi.-Odpowiedziałam
-Nie działajmy pochopnie...jak się czujesz?-Zapytał
-Trochę mi słabo...-Przyznałam.
-A nie czujesz że masz ochotę kogoś zabić, albo coś w tym stylu?
-Nie.-Pokręciłam głową.
-A może tak jakby coś cię rozsadzało od ośrodka? Jakby płoną w tobie żywy ogień?
-To nie to...-Pokręciłam głową.-Czuję jakbym...nie no chwila...nic dziwnego nie czuję...-Przyznałam...byłam całkowicie...zdezorientowana.-A właściwie to...czuję się dziwnie odprężona...-Dodałam i spojrzałam w lustro jeszcze raz.
-Może twój stres wywołał objawienie się wilczego genu abyś poczuła się...lepiej...-Pomyślał na głos Shane.
-To to tak działa?-Byłam zdziwiona
-Znaczy...może...-Westchnął chłopak.
-Normalnie to chyba bym już się zabiła, a jednak nadal z tobą rozmawiam i wcale nie odczuwam stresu po mimo że jutro...walka...-Powiedziałam...o dziwo myśl o "świętej" wojnie przyszła mi łatwo...za łatwo.
-Wygląda na to że to ja jestem bardziej zestresowany...chodź spać...musisz się wyspać.-Stwierdził...chyba faktycznie nie powinnam przejmować się tym "blaskiem"...z resztą...nie przejmuję się nim...wzruszyłam ramionami i ułożyłam się na łóżku, a Shane objął mnie ramieniem.
Zamknęłam oczy czekając na to aż Morfeusz zdecyduje się mnie porwać...nie trwało to długo.
Chociaż...byłam zaskoczona...
Nie było proroczego snu, nie było też żadnego koszmaru...nie miałam pojęcia co to znaczy...nie było nic...zwykła pustka...
Kiedy otworzyłam oczy, wschodziło słońce...dla mnie to było jak kilka sekund...przeciągnęłam się przez co przypadkiem obudziłam wilkołaka.
-Wstajesz już?-Zapytał
-Nie chciałam cię obudzić, ale co do twojego pytania to, tak...wstaję-Przyznałam przeciągając się raz jeszcze-A ty?-Spojrzałam na chłopaka.
-Nie wiem...jestem dzisiaj jakiś taki...bez życia...Lokil wczoraj nam sporo opowiadał...przyznał że nas lubi i że jesteśmy dla niego jak rodzina...-Brunet uśmiechnął się lekko, a ja odwzajemniłam ten gest.
-Wiesz co?-Zaczęłam-Chyba jednak musimy się ruszyć...
-Chyba masz rację...-Westchnął Shane po czym wbił we mnie swój wzrok.
Jego błękitne oczy przyglądały mi się z wielką dokładnością.
-No pocałuj mnie debilu...-Westchnęłam cicho, a chłopak wpił się w moje usta, oddałam pocałunek bez chwili zastanowienia...
Wplotłam palce w jego czarne włosy, a po moim policzku niespodziewanie spłynęła łza.
Chyba Shane ją poczuł ponieważ odsunął się trochę i spojrzał na mnie zdezorientowany.
-Co się stało?-Zapytał
-Nie chcę...nie chcę cię stracić...-Przyznałam.
-Nie mogę obiecać ci że nie zginę...-Chłopak spuścił wzrok.-Ale mogę obiecać ci że się postaram...nie płacz proszę...-Lodowooki otarł moje policzki.
-Teraz...teraz zaczęłam się bać...-Poczułam lodowaty dreszcz przechodzący przez moje ciało.
Chłopak to też wyczuł bo nic nie powiedział, tylko przytulił mnie mocniej, z pod moich powiek cały czas wypływały nowe łzy.
-Nie płacz...-Te słowa Shane wyszeptał w prost do mojego ucha, przez chwilę ogarnęło mnie przyjemne ciepło, ale niestety tylko na chwilę.
Wzięłam głęboki, kojący zmysły wdech...-Chodźmy gdzieś...-Poprosiłam cicho otwierając przy tym oczy.
Nie minęło wiele czasu. Żwawo ubrałam luźną, szarą bluzę i zwykłe, czarne rurki, dziś...było wietrznie...jestem ciekawa...czy spadnie deszcz...niebo roiło się od chmur...
Z Shane'em postanowiłam udać się w jakieś zaciszne miejsce...nawet nie zastanawialiśmy się nad tym gdzie mamy iść...po prostu szliśmy, a nasze kroki zgodnie skierowały się ku wielkiemu drzewu...ostatnio w tym miejscu czułam magię...teraz czuję...coś innego...jakby to drzewo...miało mi coś przekazać...wraz z wilkołakiem wspięłam się na gałąź gdzie usiadłam wpatrując się w gęsty las.
-Ty też "to" czujesz?-Zapytałam spoglądając na bruneta.
-Dziwne uczucie? Mieszanka strachu, niepewności i czegoś czego nie da się opisać? Jeżeli o to ci chodzi-to tak, a jeżeli mówisz o tym przyjemnym wietrzyku...to...raczej go olewam.-Odpowiedział chłopak z typowym dla niego, choć w tej chwili zaskakującym i mnie łobuzerskim uśmieszkiem.
Westchnęłam cicho i lekko uśmiechając się przewróciłam oczami.-Chodziło mi o to dziwne uczucie...dzięki za próbę opisu.
-Heh...to chyba taka...pustka...strach przed możliwością utraty kogoś najważniejszego...nie idziesz tam.-Shane piekielnie spoważniał, a jego oczy przeszywały mnie na wylot.
-Jak to nie idę? Przecież muszę tam być.-Przybrałam ten sam ton.
-Nie...ja...wybacz...boje się że mogłabyś dostać strzałą i...-Shane urwał i spuścił wzrok.-Wiem!-Wykrzyknął. Jego głos przepełniała nadzieja...wydawało mi się jakby emanował wręcz natchnieniem oświetlając cały wypalony żalem świat.
-Co "wiesz"?-Zapytałam zdezorientowana.
-Mam pomysł...ostatnia szansa...to jest...chodzi mi o...zapewnienie...gwarancja że przeżyjesz...-Niebieskooki złapał mą dłoń i pobiegł w kierunku...jakiejś jaskini...
Kiedy znalazłam się parę kroków od jamy...poczułam...magię...prastarą magię która wręcz przesiąkała powietrze wokoło.
-Rytuał.-Powiedział krótko.-Pradawny rytuał...kiedyś Lokil mi o nim opowiadał...nie miałem kotwicy, a mocno szamotałem się podczas przemiany...no i rano obudziłem się pod tą grotą.
Wtedy dowiedziałem się nieco o magii krwi. Alpha powiedział że jeżeli będę miał krew osoby która ma zyskać ochronę oraz krew osoby która przeprowadzi rytuał...mogę...no właśnie...będziesz chwilowo nieśmiertelna.-Na jego twarzy zawitał uśmiech i nie puszczając mej dłoni wbiegł do środka.
Szliśmy kilka chwil aż naszym oczom ukazały się wielkie wrota.
-Czemu nikt tego nie znalazł?-Zapytałam
-Bo nikt nie wiedział jak szukać...podobno jeżeli nie ma się celu niczego się tu nie znajdzie.-Tłumaczył. Jego paznokcie urosły...właściwie to nie były już paznokcie, a wilcze szpony...chłopak naciął swoją skórę na nadgarstku.
-C...co ty...-Byłam zszokowana.
-Świątynia wymaga ofiary, nie martw się! Ja regeneruję się błyskawicznie! Tu nie doszły "łowcze rytuały", widzisz? Już się zarosło.-Brunet wskazał na dłoń. Wrota rozwarły się, zawiało chłodem, weszliśmy.
Shane był pełen życia i biegał w tę i z powrotem uwzględniając przygotowania. Pomieszczenie w którym się obecnie znajdowaliśmy nie było wielkie...na środku stała statua przedstawiająca kostur z czaszką na niego nabitą.
-Jestem gotowy...a ty?-No! Teraz to go moje zdanie nagle obchodzi!?
-Ja...sama nie wiem...to jest igranie z pradawnymi si...
-Wiem co robię!-Przerwał mi-Proszę, zgódź się.-Przybrał błagalny ton.
Pokiwałam głową...-Okay...niech będzie...
Wilkołak wyciągnął pazury i raz jeszcze naciął swoją dłoń nalewając trochę czerwonej cieczy do jednaj z misek.
Potem bez pytania złapał mnie i wbił pazury w moją rękę wyciskając moją krew do drugiej misy.
-Au! Shane to...to boli...-Powiedziałam kiedy rana zaczęła piec.
-Przepraszam, wiesz że gdyby od tego nie zależało powodzenie rytuału nie zrobiłbym tego.
-Twoje oczy...świecą...-Tera jego...
-Twoje też...to od zapachu krwi...to normalne, nie przejmuj się...w każdym razie...wracając do rytuału...stań przed kosturem.-Powiedział, a szam wbiegł na balkonik z tyłu pomieszczenia.
Stanęłam na wyznaczonym miejscu i zastanawiałam się co robi Shane.
Nagle krew z misek "wyleciała" do góry i...i...stworzyła coś na kształt "skorupy" w okół czaszki...
Poczułam dziwną energię wypełniającą pomieszczenie...ale...nic więcej.
-Nie, nie, nie...-Zaczął Shane
-Co jest?-Zapytałam.
-Coś poszło nie tak...-Chłopak zbiegł do mnie i wysunął pazury po czym usiłował je wbić w swoją skórę, ale...nie mógł.-Nie! Ja nie chciałem ochrony dla siebie...-Powiedział.-Alice proszę nie idź tam...znam plan, a tobie może się coś stać...proszę...
-Shane, nie denerwuj się...będzie dobrze...a ja...muszę iść...nie wiem jeszcze czemu, ale wiem że muszę...nawet jeżeli nie pójdę to i tak się tam znajdę...Shane, miałam sen, byłam tam...więc...tak...zobaczysz będzie dobrze-Zapewniałam bruneta.
-Oby...-Rzucił.
Czas leciał...słońce zaszło...szliśmy do kręgu...to już zaraz...
*
Tamdaramdamdamdam! Tak...długi rozdział w rekompensacie za długą przerwę...przepraszam, ale najpierw szukałam prezentu na wigilię klasową, potem miałam spadek weny, a na koniec dostałam Dragon Age: Inkwizycja...(od brata) no a...gra sama się nie przejdzie (o boże jaka ona jest epicka!(Przy okazji powiadomię was że jestem fanką serii ^^)).
No i na dokładkę zaczytałam się w książce otrzymanej od przyjaciółki...no a wczoraj był sylwester...trochę wina popłynęło [^^] No właśnie Happy New Year 2016!
Tak...no...i raz jeszcze przepraszam za przerwę...(zajrzy tu ktoś jeszcze?)