sobota, 9 stycznia 2016

ENDING

Czas leciał...słońce zaszło...szliśmy do kręgu...to już zaraz...
Przedarłam się przez chaszcze i zatrzymałam.
Przede mną był krąg...na środku stał biały wilkołak...wszyscy byli w wilczych formach.
Shane spojrzał na mnie.-Nie chcę żeby to brzmiało jak pożegnanie...i mam nadzieję że nim nie jest, ale...wiedz że cię kocham i że zawsze będę chodź by nie wiem co.-Powiedział.
-Ja ciebie też...-Zapewniłam.
Shane w mgnieniu oka przemienił się.
Jeszcze raz mi się przyjrzał, ale swoimi błękitnymi, wilczymi oczami.
I...i ruszyliśmy do kręgu.
Bru...mogę nazwać go brunetem? Wilk stanął za mną, a ja podeszłam do Lokil'a.
-Więc...-Zaczęłam cicho.
-Przemowę, zostaw mnie.-Mruknął.-Wilki! Wiecie co zaraz będzie miało miejsce! To oni wypowiedzieli nam wojnę! Czy będziecie walczyć!?-Zapytał, a tłum zgodnie odkrzyknął-A czy będziecie się wspierać!?-Znów słyszalne było tak.-Wygramy!?-Każdy odkrzyknął.-Cieszy mnie wasza postawa. Wiecie że ta walka nie będzie łatwa! Ale wiecie też że mamy sojuszników! Alice...przypomnij kogo.-Wszystkie oczy zwróciły się w...moją stronę.
-No więc...jest z nami krukołak! Jest z nami dziewczyna panująca nad elektrycznością! I jest z nami...-Urwałam...mogę mówić o wampirze?
-Możesz.-Usłyszałam, a z lasu wyłonił się Kay.-Ale nie o jednym, o całym rodzie.-Dodał, a na moją twarz wpłynął uśmiech.
-Zaprzyjaźniłaś się z wampirami!?-Zapytał jakiś wilkołak.
-Spokojnie wilczku, chcemy się pogodzić. Mamy większego wroga niż siebie na wzajem, po cholerę rozpamiętywać konflikty naszych przodków?-Odpowiedział białowłosy.
-Czy chcę, czy nie...muszę przyznać racę, nietoperku.-Odpowiedział Lokil, kiedy z lasu wyłoniło się około 20 bladych wampirów.-Pomożecie nam?-Zapytał
-Po to tu jesteśmy.-Stwierdziła Magnolia zdejmując kaptur.
-Ruszamy!!!-Krzyknął biały wilk i wszyscy ruszyli...ja na grzbiecie Shane'a
Dobiegliśmy pod dom kryjąc się w chaszczach.
Kay i Magnolia pomogli Oliver'owi zdejmować barierę-udało im się.
A kiedy w domu padły korki...wilki rzuciły się na drzwi, które wypadły z zawiasów pod wpływem siły.
Znalazłam się w środku...krew wszędzie krew!
Łowcy złapali broń, ale to po naszej stronie była szala, zabiliśmy już wielu.
Słyszałam krzyki, wrzaski bólu rozszarpywały mnie od środka...wszędzie płynęła krew, a powietrze było przesiąknięta jej zapachem.
Strzała przeleciała tuż przed moją twarzą. Spojrzałam w kierunku w którym leciała.
-Shane!-Krzyknęłam chcąc ostrzec wilkołaka. Nie słyszał mnie. Ale...strzała po prostu się od niego odbiła.
-Jestem głupi że ci ufałem.-Usłyszałam za plecami. Odwróciłam się gwałtownie. Przede mną stał Jeremy.-Chciałem ci pomóc, a ty w tym czasie knułaś z kundlami.-Chłopak celował we mnie kuszą.
-Dlaczego ich zabijacie? To głupie. Oni nic nikomu nigdy nie zrobili. Chcieli żyć w spokoju.-Powiedziałam zgodnie z prawdą.
Jeremy parsknął śmiechem.-"Chcieli żyć w spokoju"?-Zacytował mnie.-Mówiłem ci co ich pobratymcy mi zrobili. To wojna. My musimy zabijać wszystkich nadnaturalnych. Pomyśl co się stanie jeżeli któryś nałyka się za dużo krwi. Wiesz? Nie? To ci powiem. Oszaleje. Zacznie zabijać każdego. Z resztą.-Tu się zaśmiał.-Wiesz coś o tym, prawda? Tamten Alpha ciebie też by zabił gdybyś nie uciekła. Podzieliłabyś los swojej rodziny i zginęłabyś wraz z nimi. Wiesz do czego są zdolni. Przypomnij to sobie! Widzisz to? Widzisz jak ten kundel rozszarpał twojego ojca!?-Przed oczami pojawił mi się ten krwawy obraz.
-Przestań, proszę, proszę nie chcę pamiętać...-Zaczęłam.
-Ale czemu!? Wilkołaki to potwory! Zrozum to! Shane może cię kochać, ale pomyśl co ci zrobi jeżeli oszaleje, co? Alice, chcę wierzyć że masz choć trochę rozumu. Zostaw ich.-Powiedział.
-Skąd wiesz o wypadku!? Nie mówiłam ci o nim!-Krzyknęłam.
-Nie musiałaś. O tamtym wypadku wiemy wszystko. Jak o wielu innych wilkołaczych wyskokach. A to że się teraz nie przemieniasz tylko potwierdza moją tezę. Więc? Przyłączysz się do nas?-Zapytał.
-Nigdy.-Stwierdziłam przez łzy.
-Więc wybacz.-Moje serce na chwilę stanęło, a zaraz potem poczułam koszmarny ból w piersi.
Spojrzałam na nią sterczała z niej strzała.
Upadłam. Było mi cholernie zimno.
Łapczywie łapałam każdy oddech, a przed oczami pojawiały mi się mroczki.
Obraz stawał się coraz bardziej zamglony, a dźwięk-przytłumiony.
Czy tak właśnie wygląda koniec?
Tak mam umrzeć?
Leżąc na podłodze?
Ze strzałą wbitą w serce?
Nie znając wyniku walki?
Czy to taki los był mi pisany?
Czy to było przesądzone od początku?
A co z Shane'em?
Czy to on skradnie moją ostatnią myśl?
Poczułam dłonie uciskające ranę.
-Nie! Alice! Proszę!-Uchyliłam powieki ostatkiem sił.
Shane stał nade mną. Jego oczy były zaszklone.
-Alice proszę nie...-Przejechał dłonią po moim policzku kiedy po jego twarzy zaczęły spływać łzy.-Alice proszę-Dodał.
-Nie chcę cię zostawiać...-Szepnęłam.-Przepraszam...-Powieki stawały się coraz cięższe i widziałam coraz mniej...tak, to było moje przeznaczenie.
Spotkać swoją miłość i umrzeć w jego ramionach.
-Możesz mnie pocałować?-Zapytałam ledwo się trzymając. Chciałam aby mój ostatni oddech należał do niego.
Shane...spełnił moją prośbę...zamknęłam oczy...a moje serce wydało ostatnie uderzenie...czułam, jakbym odpływałam...to koniec.
+++
Uchyliłam powieki. Czułam się dziwnie lekka.
Nic mnie nie bolało. Moje ubrania skąpane były we krwi, ale...nie czułam jakby ta faktycznie ubyła...
Rozejrzałam się dookoła.
Stałam na środku wielkiej batalii.
Łowcy usiłowali odeprzeć atak wilkołaków i wampirów, podłoga usiana była trupami.
Gdzie Sahne!?
Rozglądałam się gwałtownie.
Zobaczyłam go pochylonego parę metrów przede mną.
Podbiegłam tam. Płakał...nad moim ciałem...umarłam?
-Alice...-Spojrzałam w kierunku głosu.
-Mama?-Zapytałam widząc kobietę.
-Tak, witaj kochanie...-Obok niej stanął mój ojciec, a chwilę potem Eve i Alex.
Po moim policzku spłynęła łza.
-Tyle was nie widziałam...tak za wami tęskniłam...-Powiedziałam.
-Alice, masz wybór.-Powiedział mój ojciec.
-C...co?-Wszytko dookoła rozpłynęło się...stałam na korytarzu.
Na jego końcu błyszczało światło. Zaczęłam iść w jego kierunku.
Odwróciłam się za siebie. Nie wiem czemu, coś kazało mi to zrobić.
Z tamtej strony biła czerń i pustka. Teraz zrozumiałam...miałam wybór między życiem, a śmiercią.
Mogłam wrócić do Shane'a, albo do rodziny.
-Alice, pamiętaj że jeżeli wybierzesz życie to po prawdziwej śmierci trafisz do Eteru, tam gdzie trafiają wszyscy nadnaturalni. Już nigdy nie zobaczysz, ani nie usłyszysz rodziny-Odezwał się tajemniczy głos.
Spojrzałam w stronę światła. Widziałam zarysy czwórki osób. Mojej rodziny. Stali wpatrzeni we mnie. Po drugiej stronie widziałam Shane'a.
Wzięłam głęboki wdech. Wybrałam.
+++
Otworzyłam oczy i opierając się na łokciach rozejrzałam dookoła.
Były tu setki ciał. Usłyszałam kroki w moją stronę.
-Al?-Uniosłam głowę w stronę znajomego głosu.
-Oli?-Mój głos był słaby.
-Przecież umarłaś...nie rozumiem...-Chłopak złapał się za głowę.
-Moja rodzina...widziałam ich...dostałam drugą szanse...wybór. Mogłam żyć, albo iść do nich...był jeden haczyk...-Streściłam, a do moich oczu napłynęły nowe łzy.
-Jaki haczyk?-Zapytał skołowany.
-Wybrałam życie i...już nigdy nie zobaczę najbliższych.-Zaczęłam płakać.
-Będzie dobrze...wiesz że wygraliśmy? Nie było cię dwa dni. Przyszedłem tutaj zabrać ciała naszych żeby odprawić ich pochówek.-Oliver zmienił temat.
-A co z Shane'em?-Zapytałam, w końcu dla niego żyję.
-Kiedy myśleliśmy że nie wrócisz załamał się...podczas walki wpadł w szał i własnymi szponami rozszarpał dziesiątki łowców. Niestety jeden z nich zabił Lokil'a...oznaczało to tyle że wataha straciła Alpha'ę. Kiedy trochę się uspokoiło musieli wybrać nowego...znaczy...to nie takie łatwe. Ponieważ trzeba odprowadzić rytuał. To prastara magia wskazała nowego przewodnika.
Padło na Shnae'a. Wykazał się nie raz i zdobył tym samym nowe moce. Jest naprawdę potężny.
Mimo tego nie był szczęśliwy. Myślał że już nie wrócisz. Emanuje pustką i czarną magią. Stał się oschły. Wilki podpisały pakt o nieagresji z wampirami, a ja postanowiłem zostać w June-Lake na dużej. Wilkołakom przyda się moja widza i siła...a pro po siły...masz siłę iść?-Zapytał
-Tak...-Pokiwałam głową i wstałam z zimnej podłogi.
Razem ruszyliśmy nad jezioro.

NA MIEJSCU

-Shane...-Zaczął Oliver.
-Czego chcesz?-Zapytał oschle brunet nawet na nas nie patrząc. Siedział na skałce wpatrzony w taflę wody.-Masz ciała?-Dodał.
-Nie, ale znalazłem coś lepszego...-Powiedział krukołak uśmiechając się.
-Co lepszego mogłeś tam znaleźć?-Zaczął niebieskooki.-Nie ma tam niczego lepszego niż pobojowisko pełne tru...pów...-Jego oczy poszerzyły się kiedy mnie zobaczył.-Nie wierzę...-Rzucił cicho.-Żyjesz! Alice ty żyjesz!-Krzyczał uradowany i momentalnie zerwał się podbiegając do mnie abym po kilku sekundach została zamknięta w jego żelaznym uścisku.-Jakim cudem? Przecież Oliver sprawdzał to chyba z dziesięć razy...-Powiedział patrząc mi w oczy.
-Bo umarłam, ale dostałam wybór. Mogłam wrócić i wróciłam...-Przyznałam. Nie chciałam mówić wszystkiego...na pewno kiedyś mu powiem, ale na razie sama nie chcę myśleć o tym że rodziców już nie zobaczę. Najważniejszy teraz jest Shane...

*
I tak oto ta historia dobiega końca!
Dziękuję za te tysiące wyświetleń, za miłe komentarze i nawet kiedy ich nie było to za to że czytaliście i byliście ze mną.
Ehh...powiem tak. Początkowo Ailce miała po prostu umrzeć, ale to zakończenie bardziej mi się podoba.
No to co to chyba tyle...ja się żegnam gdyż raczej nie planuję wrzucać tu jeszcze jakichś postów możecie oczywiście wbijać też do Eski, no a to że kończę tu nie oznacza mojego końca z pisaniem, jednak przenoszę się tutaj

piątek, 1 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 70 "Cisza przed Wojną"

-Co jest z moimi oczami?-Zapytałam zaniepokojona.
Chłopak podszedł i przyjrzał się moim tęczówkom.
-Wyglądają jak u wilkołaka...-Przyznał-Ale przecież to na ciebie nie działa...-Przypomniał
-Uwierz mi że zdaje sobie sprawę z tego faktu i to mnie niepokoi.-Odpowiedziałam
-Nie działajmy pochopnie...jak się czujesz?-Zapytał
-Trochę mi słabo...-Przyznałam.
-A nie czujesz że masz ochotę kogoś zabić, albo coś w tym stylu?
-Nie.-Pokręciłam głową.
-A może tak jakby coś cię rozsadzało od ośrodka? Jakby płoną w tobie żywy ogień?
-To nie to...-Pokręciłam głową.-Czuję jakbym...nie no chwila...nic dziwnego nie czuję...-Przyznałam...byłam całkowicie...zdezorientowana.-A właściwie to...czuję się dziwnie odprężona...-Dodałam i spojrzałam w lustro jeszcze raz.
-Może twój stres wywołał objawienie się wilczego genu abyś poczuła się...lepiej...-Pomyślał na głos Shane.
-To to tak działa?-Byłam zdziwiona
-Znaczy...może...-Westchnął chłopak.
-Normalnie to chyba bym już się zabiła, a jednak nadal z tobą rozmawiam i wcale nie odczuwam stresu po mimo że jutro...walka...-Powiedziałam...o dziwo myśl o "świętej" wojnie przyszła mi łatwo...za łatwo.
-Wygląda na to że to ja jestem bardziej zestresowany...chodź spać...musisz się wyspać.-Stwierdził...chyba faktycznie nie powinnam przejmować się tym "blaskiem"...z resztą...nie przejmuję się nim...wzruszyłam ramionami i ułożyłam się na łóżku, a Shane objął mnie ramieniem.
Zamknęłam oczy czekając na to aż Morfeusz zdecyduje się mnie porwać...nie trwało to długo.
Chociaż...byłam zaskoczona...
Nie było proroczego snu, nie było też żadnego koszmaru...nie miałam pojęcia co to znaczy...nie było nic...zwykła pustka...
Kiedy otworzyłam oczy, wschodziło słońce...dla mnie to było jak kilka sekund...przeciągnęłam się przez co przypadkiem obudziłam wilkołaka.
-Wstajesz już?-Zapytał
-Nie chciałam cię obudzić, ale co do twojego pytania to, tak...wstaję-Przyznałam przeciągając się raz jeszcze-A ty?-Spojrzałam na chłopaka.
-Nie wiem...jestem dzisiaj jakiś taki...bez życia...Lokil wczoraj nam sporo opowiadał...przyznał że nas lubi i że jesteśmy dla niego jak rodzina...-Brunet uśmiechnął się lekko, a ja odwzajemniłam ten gest.
-Wiesz co?-Zaczęłam-Chyba jednak musimy się ruszyć...
-Chyba masz rację...-Westchnął Shane po czym wbił we mnie swój wzrok.
Jego błękitne oczy przyglądały mi się z wielką dokładnością.
-No pocałuj mnie debilu...-Westchnęłam cicho, a chłopak wpił się w moje usta, oddałam pocałunek bez chwili zastanowienia...
Wplotłam palce w jego czarne włosy, a po moim policzku niespodziewanie spłynęła łza.
Chyba Shane ją poczuł ponieważ odsunął się trochę i spojrzał na mnie zdezorientowany.
-Co się stało?-Zapytał
-Nie chcę...nie chcę cię stracić...-Przyznałam.
-Nie mogę obiecać ci że nie zginę...-Chłopak spuścił wzrok.-Ale mogę obiecać ci że się postaram...nie płacz proszę...-Lodowooki otarł moje policzki.
-Teraz...teraz zaczęłam się bać...-Poczułam lodowaty dreszcz przechodzący przez moje ciało.
Chłopak to też wyczuł bo nic nie powiedział, tylko przytulił mnie mocniej, z pod moich powiek cały czas wypływały nowe łzy.
-Nie płacz...-Te słowa Shane wyszeptał w prost do mojego ucha, przez chwilę ogarnęło mnie przyjemne ciepło, ale niestety tylko na chwilę.
Wzięłam głęboki, kojący zmysły wdech...-Chodźmy gdzieś...-Poprosiłam cicho otwierając przy tym oczy.
Nie minęło wiele czasu. Żwawo ubrałam luźną, szarą bluzę i zwykłe, czarne rurki, dziś...było wietrznie...jestem ciekawa...czy spadnie deszcz...niebo roiło się od chmur...
Z Shane'em postanowiłam udać się w jakieś zaciszne miejsce...nawet nie zastanawialiśmy się nad tym gdzie mamy iść...po prostu szliśmy, a nasze kroki zgodnie skierowały się ku wielkiemu drzewu...ostatnio w tym miejscu czułam magię...teraz czuję...coś innego...jakby to drzewo...miało mi coś przekazać...wraz z wilkołakiem wspięłam się na gałąź gdzie usiadłam wpatrując się w gęsty las.
-Ty też "to" czujesz?-Zapytałam spoglądając na bruneta.
-Dziwne uczucie? Mieszanka strachu, niepewności i czegoś czego nie da się opisać? Jeżeli o to ci chodzi-to tak, a jeżeli mówisz o tym przyjemnym wietrzyku...to...raczej go olewam.-Odpowiedział chłopak z typowym dla niego, choć w tej chwili zaskakującym i mnie łobuzerskim uśmieszkiem.
Westchnęłam cicho i lekko uśmiechając się przewróciłam oczami.-Chodziło mi o to dziwne uczucie...dzięki za próbę opisu.
-Heh...to chyba taka...pustka...strach przed możliwością utraty kogoś najważniejszego...nie idziesz tam.-Shane piekielnie spoważniał, a jego oczy przeszywały mnie na wylot.
-Jak to nie idę? Przecież muszę tam być.-Przybrałam ten sam ton.
-Nie...ja...wybacz...boje się że mogłabyś dostać strzałą i...-Shane urwał i spuścił wzrok.-Wiem!-Wykrzyknął. Jego głos przepełniała nadzieja...wydawało mi się jakby emanował wręcz natchnieniem oświetlając cały wypalony żalem świat.
-Co "wiesz"?-Zapytałam zdezorientowana.
-Mam pomysł...ostatnia szansa...to jest...chodzi mi o...zapewnienie...gwarancja że przeżyjesz...-Niebieskooki złapał mą dłoń i pobiegł w kierunku...jakiejś jaskini...
Kiedy znalazłam się parę kroków od jamy...poczułam...magię...prastarą magię która wręcz przesiąkała powietrze wokoło.
-Rytuał.-Powiedział krótko.-Pradawny rytuał...kiedyś Lokil mi o nim opowiadał...nie miałem kotwicy, a mocno szamotałem się podczas przemiany...no i rano obudziłem się pod tą grotą.
Wtedy dowiedziałem się nieco o magii krwi. Alpha powiedział że jeżeli będę miał krew osoby która ma zyskać ochronę oraz krew osoby która przeprowadzi rytuał...mogę...no właśnie...będziesz chwilowo nieśmiertelna.-Na jego twarzy zawitał uśmiech i nie puszczając mej dłoni wbiegł do środka.
Szliśmy kilka chwil aż naszym oczom ukazały się wielkie wrota.
-Czemu nikt tego nie znalazł?-Zapytałam
-Bo nikt nie wiedział jak szukać...podobno jeżeli nie ma się celu niczego się tu nie znajdzie.-Tłumaczył. Jego paznokcie urosły...właściwie to nie były już paznokcie, a wilcze szpony...chłopak naciął swoją skórę na nadgarstku.
-C...co ty...-Byłam zszokowana.
-Świątynia wymaga ofiary, nie martw się! Ja regeneruję się błyskawicznie! Tu nie doszły "łowcze rytuały", widzisz? Już się zarosło.-Brunet wskazał na dłoń. Wrota rozwarły się, zawiało chłodem, weszliśmy.
Shane był pełen życia i biegał w tę i z powrotem uwzględniając przygotowania. Pomieszczenie w którym się obecnie znajdowaliśmy nie było wielkie...na środku stała statua przedstawiająca kostur z czaszką na niego nabitą.
-Jestem gotowy...a ty?-No! Teraz to go moje zdanie nagle obchodzi!?
-Ja...sama nie wiem...to jest igranie z pradawnymi si...
-Wiem co robię!-Przerwał mi-Proszę, zgódź się.-Przybrał błagalny ton.
Pokiwałam głową...-Okay...niech będzie...
Wilkołak wyciągnął pazury i raz jeszcze naciął swoją dłoń nalewając trochę czerwonej cieczy do jednaj z misek.
Potem bez pytania złapał mnie i wbił pazury w moją rękę wyciskając moją krew do drugiej misy.
-Au! Shane to...to boli...-Powiedziałam kiedy rana zaczęła piec.
-Przepraszam, wiesz że gdyby od tego nie zależało powodzenie rytuału nie zrobiłbym tego.
-Twoje oczy...świecą...-Tera jego...
-Twoje też...to od zapachu krwi...to normalne, nie przejmuj się...w każdym razie...wracając do rytuału...stań przed kosturem.-Powiedział, a szam wbiegł na balkonik z tyłu pomieszczenia.
Stanęłam na wyznaczonym miejscu i zastanawiałam się co robi Shane.
Nagle krew z misek "wyleciała" do góry i...i...stworzyła coś na kształt "skorupy" w okół czaszki...
Poczułam dziwną energię wypełniającą pomieszczenie...ale...nic więcej.
-Nie, nie, nie...-Zaczął Shane
-Co jest?-Zapytałam.
-Coś poszło nie tak...-Chłopak zbiegł do mnie i wysunął pazury po czym usiłował je wbić w swoją skórę, ale...nie mógł.-Nie! Ja nie chciałem ochrony dla siebie...-Powiedział.-Alice proszę nie idź tam...znam plan, a tobie może się coś stać...proszę...
-Shane, nie denerwuj się...będzie dobrze...a ja...muszę iść...nie wiem jeszcze czemu, ale wiem że muszę...nawet jeżeli nie pójdę to i tak się tam znajdę...Shane, miałam sen, byłam tam...więc...tak...zobaczysz będzie dobrze-Zapewniałam bruneta.
-Oby...-Rzucił.
Czas leciał...słońce zaszło...szliśmy do kręgu...to już zaraz...
*
Tamdaramdamdamdam! Tak...długi rozdział w rekompensacie za długą przerwę...przepraszam, ale najpierw szukałam prezentu na wigilię klasową, potem miałam spadek weny, a na koniec dostałam Dragon Age: Inkwizycja...(od brata) no a...gra sama się nie przejdzie (o boże jaka ona jest epicka!(Przy okazji powiadomię was że jestem fanką serii ^^)).
No i na dokładkę zaczytałam się w książce otrzymanej od przyjaciółki...no a wczoraj był sylwester...trochę wina popłynęło [^^] No właśnie Happy New Year 2016!
Tak...no...i raz jeszcze przepraszam za przerwę...(zajrzy tu ktoś jeszcze?)

sobota, 19 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 69 "Eva"

Zamiast tego rzuciłam się na łóżko w zamyśleniu.
Nie minęło dużo czasu, a ja odpłynęłam
............
Słyszałam krzyki, wrzaski bólu rozszarpywały mnie od środka...wszędzie płynęła krew, a powietrze było przesiąknięta jej zapachem.
Strzała przeleciała tuż przed moją twarzą.
Moje serce na chwilę stanęło.
............
Otworzyłam oczy, zorientowałam się że słońce już wzeszło.
Podrapałam się po głowie i usiadłam na łóżku.
Wstałam i bez zastanowienia podeszłam do szafy.
Hmm...
Stwierdziłam że ubiorę jedną z moich ulubionych bluz, czarne, podarte rurki, skórzaną bransoletkę i kolczyki róże
Zabrałam strój i weszłam do łazienki.
Zrzuciłam z siebie wczorajsze ciuchy i weszłam do kabiny.
Szybko się obmyłam po czym ubrałam i uczesałam.
Nienawidzę rutyny!
No ale już...
Mój telefon wydał dźwięk mówiący o nowym SMS'sie.
Odblokowałam wyświetlacz i przeczytałam treść wiadomości jak się okazało od Oli'ego
-Dzisiaj o 14:00 na molu, ty, ja i Eva-to o niej co mówiłem. Wstępnie zgodziła się pomóc.-Oli, 00:17
Zerknęłam na godzinę, 13:42.
Z lekkim opóźnieniem, ale zdążę.
Zeszłam zatem na dół i zawiązałam ukochane buty.
Krzyknęłam w przelocie że wychodzę i ruszyłam na molo...Eva...skoro zgodziła się pomóc to zapewne ma jakąś moc.
Przyśpieszyłam kroku. Nie lubiłam się spóźniać, ale czasami tak wychodziło.
Z oddali wyłaniał się stary pomost, a na nim dwa zarysy sylwetek.
Weszłam na molo i nie zwalniając podeszłam do tej dwójki.
Przywitałam się z Oliver'em tradycyjnym "cześć", a on przedstawił mi dziewczynę stojącą obok niego.
-No więc...Alice, to Eva-jej uratowałem życie i jak mówiłem ma u mnie dług, Eva, to Alice-moja przyjaciółka z gimnazjum-Brunet uśmiechnął się na wspomnienie o tamtych czasach, tamtych spokojnych czasach, tamtych czasach które już nigdy nie wrócą.
Zlustrowałam dziewczynę. Była to wysoka, długo włosa blondynka, w jej oczach wręcz płonęły iskierki.
Miała na sobie czarno-białą koszulę która ładnie komponowała się z jej jasną karnacją.
Na dłoniach dziewczyny spostrzegłam lekkie poparzenia, delikatnie przypaloną skórę.
-Co ci się stało w ręce?-Zapytałam...wiem, mało elegancko, ale coś kazało mi zapytać.
Dziewczyna zaśmiała się.
-Chodź Al, pokarzemy ci coś.-Oliver machnął ręką i ruszyliśmy w stronę zarośli.
Zatrzymaliśmy się kilka kroków w gąb lasu.
Oliver wyciągnął latarkę i włączył ją oświetlając lekko, i tak jasną, bo dzienną okolicę.
-Co ty odpierdalasz?-Zapytałam lekko zirytowana.
Oliver odpowiedział mi cichym parsknięciem śmiechu.
Natomiast Eva spojrzała na latarkę, a dłoń zacisnęła w pięść, latarka eksplodowała.
-C...co to było?-Zapytałam stojąc jak wryta.
-Od dawnego "wypadku" panuję nad elektrycznością.-Wytłumaczyła w skrócie Eva.
Na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
-Wiedziałem że ci się to spodoba!-Stwierdził zwycięsko Oliver.
Zaśmiałam się i zerknęłam z uśmiechem na czarnookiego.
-No więc, pomogę.-Zaczęła blondynka.-Tylko wyjaw mi szczegóły.-Dodała.
-Okay! Zatem...-Zaczęłam ochoczo.
-Ale może...no nie wiem...przejdziemy z powrotem na molo?-Zaproponowała
-No dobra...-Westchnęłam.
Kiedy byliśmy już na molu, zaczęłam mówić.
-Łowcy atakując nas w losowych momentach wyzwali nas na wojnę. Kiedy widziałam mojego ukochanego, całego we krwi i ranach które zadał mu jeden z łowców...coś ew mnie pękło.
Wiedziałam że to będzie koniec ich "stowarzyszenia". Podlizałam się wrogowi i dowiedziałam gdzie jest ich baza. Mają barierę ochronną...coś anty magicznym...nie rozumiem na jakiej zasadzie to działa, ale żadne z nas nie może podejść za blisko ich chatki, bo to może skończyć się źle.
W każdym razie...plan ataku jest taki, że...no...Oli! Mieliśmy to wczoraj omówić!-Strzeliłam facepalma.
-Wiem, ale jak przyszedłem i spojrzałem w twoje okno to spałaś...-Wytłumaczył
-Wiesz gdzie jest wilczy krąg?-Zapytałam-Czekaj! Patrzysz na mnie jak śpię?-Wystrzeliłam kiedy dotarły do mnie słowa chłopaka
-Nom...ale są ważniejsze sprawy! I tak, wiem gdzie jest krąg...wiem już wszystko...-Odpowiedział chłopak.
-No więc, w pełnie staw się przy kręgu, ruszysz przodem, jeżeli będzie ci potrzebna pomoc weźmiesz kilka elitarnych. Zdejmiesz barierę jak najciszej możesz, a my zaatakujemy...ty Eva...-Spojrzałam na dziewczynę.-Możesz im rozjebać elektrykę?-Zapytałam.
-Bez problemu.-Odpowiedziała-Ale, będę musiała wejść do ich domu...-Dodała po chwili.
-Hmm...-Zastanowiłam się.-Wiem!-Wykrzyknęłam.-Udasz zagubioną, zapukasz do ich drzwi. Kidy ktoś otworzy powiesz że zgubiłaś się w lesie i jest ci strasznie zimno, poprosisz o herbatę czy coś i wejdziesz. Na pewno cię wpuszczą...tylko...kurwa! bariera!-Urwałam.
-Ona na mnie nie zadziała...ja nie jestem magiczna, moja moc to efekt uboczny pewnego chorego naukowca...długo by opowiadać.-Powiedziała czym uratowała mój plan.
-Czyli okay! Robimy jak mówiłam!-Krzyknęłam uradowana.

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ

Słońce szybko zachodziło...przede mną jedna doba.
Byłam w szczerym szoku kiedy wracałam do domu...do tej pory nie umiałam zrozumieć jak to się stało że został tylko jeden dzień.
Bałam się. Nie wiedziałam co robić..
Doszłam do domu. Szybo otworzyłam drzwi i przemknęłam do swojego pokoju.
Otworzyłam szerzej oczy...zobaczyłam Shane'a który siedział na parapecie.
-Co robisz?-Zapytałam podchodząc do chłopaka.
-Chciałem się z tobą spotkać.-Powiedział zeskakując z parapetu i stając na przeciwko mnie.-Gdzie byłaś?-Zapytał
-Oli musiał plan, a ja poznać jego przyjaciółkę, ona nam pomorze. Jest...hmm...człowiekiem, ale po eksperymentach. Umie władać elektryką. Wejdzie do ich domu i wysadzi korki.-Streściłam.
-Okay...-Brunet skinął głową.-Kocham cię.-Spojrzał na mnie.
Lekko się uśmiechnęłam.
-Wiem...-Rzuciłam
-Tak...ja tylko...dawno ci tego nie mówiłem...-Zaśmiałam się cicho.
Usiadłam na łóżku.
-Śpisz ze mną?-Zapytałam. Shane pokiwał głową.-To zaraz wrócę, muszę się umyć.-Stwierdziłam wchodząc do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic i wycierając się miękkim ręcznikiem wyszłam. Podeszłam do szafy i złapałam czarną, luźną koszulkę oraz szare, damskie bokserki, po czym wróciłam do toalety i ubrałam piżamę.
W przelocie spojrzałam w lustro...coś się we mnie zmieniło...moje oczy...coś było z nimi nie tak...
Zgasiłam światło i znów podeszłam do lustra...błyszczały...błyszczały jak oczy Shane'a kiedy wyczuwał krew...co się ze mną dzieje?
Byłam zaniepokojona...potrzebowałam rady kogoś doświadczonego.
-Shane...-Zawołam na tyle głośno by usłyszał i na tyle cicho aby ciotka, wujek czy Danny tu nie przyszli.
-Co się stało?-Zapytał troskliwie stając obok mnie.
-Co jest z moimi oczami?-Zapytałam zaniepokojona
*
Absolutnie nie mam pomysłu na opis...hmmm MERRY CHRISTMAS! Oooo! I nawet jest specjal! Ale...nie tu jeżeli interesuje kogoś moja jednorazowa, świąteczna historia to zapraszam na mojego Wattpad'a link przekieruje was od razu do historyjki więc pozostaje wam tylko czytać ^^
No, a poza tym to dziękuję wam wielce za 5000 wyświetleń! Wow! To coś wspaniałego, dziękuję jeszcze raz :*

sobota, 12 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 68 "Moja stara koleżanka"

Stwierdziłam że pora do domu...taa...jeszcze tylko przejść obok niewyżytego Kay'a i będę bezpieczna.
Pomyślałam kładąc dłoń na klamce.
Jak to się mawia, Yolo.
Otworzyłam drzwi i szybkim krokiem ruszyłam ku wyjściu.
-Już nas opuszczasz?-Usłyszałam za plecami
-Tak...eem...pa!-Rzuciłam i szybkim krokiem wyszłam ze sklepu.
Zmierzałam w stronę domu żwawym krokiem. Nie wiem jakim cudem, ale było już po południu.
Miałam kilka dolarów...może zjem na mieście.
Po chwili zastanowienia rozejrzałam się za jakimś lokalem...albo budką z jedzeniem.
No i zobaczyłam...mały zakładzik z sushi...
Dawno nie jadłam tej potrawy...po takim miejscu nie spodziewam się niczego wyśmienitego, ale...
nie po winno się skreślać budki od tak...taka myśl mnie naszła...
Hmm...teraz narobiłam sobie smaka na surową rybę...
Zerknęłam jeszcze ile dokładnie mam pieniędzy i stwierdziwszy że mi wystarczy ruszyłam do drzwi.
Nad wyżej wymienionymi wisiał szyld na którym było napisane "Kuchnia Japońska"-Mało kreatywne, ale...prosto z mostu.
Weszłam do środka.
Przywitał mnie drażniący i ostry, ale za razem miły zapach wasabi.
Uśmiechnęłam się do skośnookiej dziewczyny za ladą.
Trudno mi było określić czy była japonką...może to koreanka...w każdym razie azjatka.
-Dzień dobry.-Uśmiechnęłam się stając przed kobietą.
-Dzień dobry.-Odpowiedziała koślawo-W czym mogę pomóc?-Zapytała
-Chciała zamówić...-Urwałam zerkając na menu które wisiało nad ladą.
-Jeśli mogę...chciałabym polecić sashimi.-Powiedziała kobieta.
-Aaa...niech będzie.-Stwierdziłam.
Zapłaciłam za danie, a czarnowłosa zaleciła abym sobie usiadła, a kiedy jedzenie będzie gotowe-zawoła mnie.
Usiadłam więc przy stoliku.
Z nudów postanowiłam wyciągnąć komórkę i poprzeglądać internet.
Zalogowałam się na fb i jechałam w dół strony co jakiś czas "lajkując" jakiegoś posta.
-Sashimi!-Zawołała kobieta.
Wstałam więc i odebrałam potrawę 
Usiadłam z jedzeniem przy stole, złapałam pałeczki i zabrałam się za konsumpcję
Zobaczyłam że mój telefon wibruje, a na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Oli'ego.
Podniosłam komórkę i odebrawszy połączenie przyłożyłam sprzęt do ucha.
-Co jest?-Zapytałam na wstępie.
-Hej Alice! Słuchaj...właśnie przypomniałem sobie o kimś...ona może ci...nam pomóc.-Opowiedział uradowany
-Ona?-Zdziwiłam się-O kim mówisz?-Zapytałam
-Moje stara koleżanka...kiedyś uratowałem jej życie. Ma u mnie dług-Powiedział dumnie krukołak
-Dobra! Skontaktuj się z nią i nas jakoś umów.-Stwierdziłam stanowczo
-Nie ma problemu.
-Dzięki wielkie Oli! Strasznie pomagasz.-Odpowiedziałam
-Naprawdę, to nic wielkiego
-Tak! Nic! Zupełnie nic! A kogo obchodzi to że dzięki tobie możemy wygrać?-Zapytałam ironicznie-No nic. Dzwoń do tej dziewczyny.-Dodałam
-To pa.-Pożegnał się chłopak.
-Pa.-Odbiłam.
Dojadłam mój obiad i wyszłam z baru rzucając zwykłe "Do widzenia" do azjatki.
Szłam w kierunku domu. Słońce zmierzało w stronę ziemi, ale po woli...
Już za kilka godzin będę mogła powiedzieć że walka będzie nie za trzy, a za dwie doby.
Westchnęłam ciężko.
Bałam się, ale...wiedziałam że tak musi być...
Doszłam do domu.
Otworzyłam drzwi i weszłam zdejmując glany.
-Jestem!-Krzyknęłam
-O Ali! Chcesz obiad?-Zapytała ciotka
-Nie, jadłam na mieście...wiesz co? Idę do siebie...mam parę rzeczy do zrobienia na kompie.-Rzuciłam
-No okay. To w takim razie ja wracam do kuchni bo Danny się niecierpliwi.-Zaśmiała się kobieta i zrobiła jak mówiła.
Ja też zrobiłam to co powiedziałam...no prawie bo komputera nie włączałam. Zamiast tego rzuciłam się na łóżko w zamyśleniu.
*
No i jest 68!
Także tego...coraz bliżej koniec, coraz bliżej koniec, cocacola jest wśród nas! XD
Hmmm...ciekawe czy gdybyśmy wiedzieli że wkrótce ma być koniec świata to czy cola robiła by reklamy w związku z tym...
Nieważne!
Do aksE nie dam linka bo dopiero po nowym roku będzie post >:(
No to pa! ^^

sobota, 5 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 67 "Pani Magnolia"

Dostrzegłam znajomą budowlę i bez zastanowienia weszłam do środka.
Zobaczywszy Kay'a wzdrygnęłam się lekko.
-Alice?-Wampir zdawał się być zaskoczony moim przybyciem.
-Chcesz oddać mi trochę swojej krwi?-Zapytał wstając i opierając się na blacie.
-Em...właściwie to...
-Oj no weź.-Przerwał mi bladowłosy.-Przecież ci się podobało.-Dodał.
-Ale, Kay ja...-Urwałam. Chłopak zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość.
-No nie daj się prosić...-Jasnooki dotknął moich włosów i odgarnął mi je za ucho odsłaniając przy tym moją szyję.
-Kay, przyszłam do twojej ciotki.-Powiedziałam zrzucając dłoń wampira z mojego obojczyka.
-Wiem, ale ona na chwilę wyszła. Poszła do sklepu. Wróci za kilka minut...-Wytłumaczył platynowowłosy.
-To poczekam na nią, ale się odsuń.-Stwierdziłam szybko czując oddech chłopaka na swojej szyji.
-Czemu miałbym cię słuchać?-Wyszeptał do mojego ucha.-Poza tym pachniesz tak ładnie...-Dodał.
-Kay kurwa!-Zawołałam odsuwając się. Jednak moje plany pokrzyżowała ściana w którą uderzyłam.
Chłopak w błyskawicznym tempie znalazł się tuż przede mną.
-Nie ładnie mnie tak wyzywać. Wiesz że się tym narażasz?-Zapytał
-Kay zostaw mnie.-Powiedziałam stanowczo.
-Bo co? Przecież to ty chcesz żebym ci pomógł.-Odpowiedział.
-Miałeś pić tylko raz.-Na powrót zasłoniłam szyję włosami.
-Tego nie mówiłem. Mówiłem że jestem wampirem i jestem głodny, a ty smacznie pachniesz. Uwierz mi pamiętam to naprawdę dobrze.-Odpowiedział opierając dłonie za moją głową.
-Proszę, zostaw mnie.-Poprosiłam spuszczając głowę.
W tym momencie usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
-Kay, zostaw ją, to mój gość.-Usłyszałam kobiecy głos.
-Ale...
-Żadnych ale. Jeżeli chce ci się pić aż tak bardzo to ustal to w grzeczny sposób, a jeśli nie wytrzymujesz to idź do lasu po jakiegoś królika czy innego zwierza.-Czarnowłosa przybrała stanowczy ton.
Wampir odsunął się ode mnie i wrócił za ladę.
-Chodź Ailce...aha! No i wybacz za spóźnienie! Byłam w sklepie...w każdym razie cieszę się że się nie spóźniłam...wiesz wampiry też mają zasady, a ten debil...-W tym momencie Magnolia wskazała na Kay'a-Próbuje je łamać.
-Zasady są po to by je łamać.-Odburknął pod nosem.
-Tak! I przy okazji udowodnić wszystkim że wampiry istnieją i skazać się na wolę rady, która za złamanie zasad będzie wypruwać twoje flaki na żywca!-Odkrzyknęła kobieta wyciągając z kieszeni płaszcza klucze do pokoju na zapleczu.
-No i co? Najwyżej umrę...-Rzucił białowłosy.
-Do mądrych to ty nie należysz...w każdym razie...chodź Al.-Powiedziała Magnolia otwierając drzwi na zaplecze.
Weszłam tam za kobietą i usiadłam przy stoliku na przeciw niej.
-Podaj mi ręce.-Poprosiła jak ostatnio.
Złapałam dłonie kobiety.
Ona odetchnęła i odchyliła głowę do tyłu.
Jej oczy przybrały biały kolor.
Oddech czarnowłosej stał się szybszy i płytszy. Po chwili z jej ust zaczęła wypływać czarna ciesz.
Chciałam ją puścić, ale poczułam że nie mogę.
Obraz mi się zamglił.
Malowałam dziwne symbole na ciele...nie moim, ale w wizji jego twarz byłą zamazana.
Potem widziałam jak zachodzące słońce. Wyszłam na dwór było zimno. Zawiał wiatr...
Puściłam ręce kobiety urywając wizję.
-Ał!-Krzyknęła fioletowooka.
-Przepraszam, nie mogłam już...-Powiedziałam przepraszającym tonem.
-Rozumiem...musisz odpocząć...gdybyś chciała abym jeszcze coś przepowiedziała dzwoń...masz mój numer.
Pokiwałam głową i pożegnałam się z wampirzycą.
Stwierdziłam że pora do domu...
*
Jak tam mordzie!?
Jestem na czas! A sw (swoją drogą) wiecie że blog zmierza ku końcowi?
Poza tym nie mam kiedy pisać...pies chory, co chwila jakaś wycieczka, albo kartkóweczka...
No i ŚWIĘTA ZA ROGIEM!
Czyli, kupić prezenty, choinkę itp.
No nic...do za tydzień!
i załącznik końcownik :P

sobota, 28 listopada 2015

ROZDZIAŁ 66 "Umówiona na..."

Rozmawiałam z brunetem na temat wojny jeszcze kilka chwil, ale kiedy na niebie znajdował się księżyc on musiał biec na polowanie, aby jak najbardziej poprawić swoje umiejętności mordu.
Leżałam na łóżku patrząc w sufit.
Zastanawiałam się jak będzie wyglądać to ostateczne starcie...
Wzięłam do ręki telefon, nie mogłam spać więc postanowiłam wspomóc się muzyką.
Niestety nie miałam pojęcia gdzie są moje słuchawki, a leżało mi się tak wygodnie że naprawdę nie miałam ochoty wstawać i ich szukać.
Westchnęłam cicho i postanowiłam włączyć przeglądarkę.
Po krótkim zastanowieniu weszłam na fb.
Zalogowałam się na telefonie i zaczęłam przeglądać stronę główną.
Niespodziewanie moje oczy przykuł pewien post...a właściwie reklama...
"Wróżbitka Magnolia zaprasza!"
Na zdjęciu dołączonym do reklamy znajdowała się para fioletowych oczu...wiedziałam do kogo one należą...
Zaciekawiona kliknęłam w reklamę...wróżba tej kobiety zgada się z moim proroczym snem...zapamiętałam numer telefonu podany na stronie i wstukałam go w telefonie.
Kliknęłam zieloną słuchawkę i już po drugim sygnale usłyszałam przyjazny głos wróżbitki...prawdopodobnie wampirzycy
-Witaj Storm!-Zawołała szczęśliwa
-Emm...dzień dobry...pani nie śpi?-Zapytałam niepewnie.
-Nie, czekałam na twój telefon, a poza tym znasz mojego siostrzeńca, nie? No więc skąd pomysł że wampiry śpią?-Odbiła kobieta
-Więc Kay pani...
-Nie mówił mi, ale cały czas myśli o twojej krwi...-Przerwała mi fioletowooka
-Aha...w każdym razie ja...chciałabym się umówić z panią na...seans? Tak to się nazywało?-Upewniłam się.
-Możemy tak to nazwać, w każdym razie...czas mam dzisiaj.-Powiedziała wampirzyca.
-Ale jest środek nocy.-Stwierdziłam
-Ale jest już po północy to oznacza że my już kolejną dobę.-Wytłumaczyła czarnowłosa.
-Ah...no tak faktycznie...-Przyznałam rację wróżbitce.
-Zatem widzimy się o 10?-Zaproponowała kobieta.
-Może być.-Zgodziłam się.
-Zatem do zobaczenia.-Pożegnała się kobieta.
-Do zobaczenia.-Odpowiedziałam jej tym samym i zakończyłam połączenie.
Niespodziewanie ziewnęłam.
Ułożyłam się wygodniej i szybko zasnęłam
............
Słyszałam krzyki, wrzaski bólu rozszarpywały mnie od środka...wszędzie płynęła krew, a powietrze było przesiąknięta jej zapachem.
Strzała przeleciała tuż przed moją twarzą
............
Przeciągnęłam się i spojrzałam na zegarek w telefonie.
9:30...wiedziałam że muszę się zbierać.
Wstałam więc i żwawym krokiem podeszłam do szafy w celu ubrania się.
Wybrałam strój...nie był skomplikowany...to dobrze bo ubranie go zajęło mi niecałe 6 minut.
Ubrana weszłam do łazienki i ułożyła niesforne włosy.
Nie było sensu robić makijażu więc zeszłam na dół w przelocie sprawdzając godzinę.
była za dziesięć dziesiąta.
Zawiązałam glany i położyłam dłoń na klamce. Zanim jednak wyszłam sprawdziłam czy wszystko mam.
Portfel, jest telefon też, klucze mam...dobra mogę iść.
-Gdzie idziesz!?-Dobiegł mnie głos ciotki.
-Do koleżanki odkrzyknęłam i unikając zbędnych pytań wyszłam z domu.
O dziwo pamiętałam jak trafić do sklepu Magnolii więc szłam tam szybkim krokiem.
Dostrzegłam znajomą budowlę i bez zastanowienia weszłam do środka.
*
Brawo ja! Czemu? A no bo zdążyłam to ^^^ napisać w niespełna jeden dzień.
Okay...no to eee...nie wiem co tu pisać...
W szkole mnie ostatnio nie było...przeziębiłam się i przez moje dziecinne i głupie zachowanie jestem osłabiona...plus jest taki że kiedy inni siedzieli w szkole ja sobie spałam.
No dobra...to tyle. Narka! :*

sobota, 21 listopada 2015

ROZDZIAŁ 65 "Za trzy doby"

-Reszta rozejść się i wtapiać w tłum!-Rozkazał wilk i ruchem łba zalecił abym usiadła na jego grzbiecie.
Wykonałam polecenie Alphy i jak najdelikatniej umiałam zajęłam wskazane mi miejsce.
Zatopiłam dłonie w białej sierści wilkołaka i przy okazji zorientowałam się jak blada jest moja skóra.
Siedzenie na Lokil'u było...dziwne...czułam każdy jego oddech i każde uderzenie jego serca.
-W którą mam jechać?-Zapytał mężczyzna. Szybko objaśniłam mu jak wygląda droga.
Poczułam nagły zryw, ruszyliśmy.
Wiatr czochrał moje czerwone włosy i lekko drażnił moje oczy.
Pochyliłam się nieco...gdzieś słyszałam że tak zwiększa się prędkość więc...
No w każdym razie szybko znaleźliśmy się na miejscu.
Zeskoczyłam z Alphy starając się siedzieć jak najciszej.
Powoli zakradłam się i chowając za krzakami pokazałam Lokil'owi bazę łowców.
Akurat...no cóż mieliśmy swego rodzaju szczęście.
Z chaty wyszedł jeden z łowców.
Nie był to Jeremy zatem właśnie poznałam wygląd innego skurwysyna.
Lokil też mu się przyjrzał.
Był to chłopak, miał on jasnobrązowe włosy i błękitne oczy.
Strój miał typowy dla łowcy.
Do pasa przyczepione miał dwa pistolety ręczne, a na plecach karabin.
Chłopak trzymał w dłoni paczkę papierosów z której wyciągnął jednego szluga i włożywszy go do ust odpalił używkę za pomocą zapalniczki.
-Zajebałbym go...-Parsknął Alpha.
-Pole siłowe....nie rób tego...chyba że chcesz się spalić...-Powiedziałam spoglądając na wilkołaka.
-Wiem...ale i tak bym go zajebał...-Odpowiedział żółtooki.
Dla poczucia bezpieczeństwa złapałam jego futro...no wiem że gdyby chciał to by się wyrwał, ale tak było lepiej dla mojej świadomości..
-Wiesz młoda...-Zaczął biały wilk przyciszonym tonem. Spojrzałam więc na niego obdarzając mężczyznę swoją całą uwagą.-Za kilka dni....zaatakujemy.-Dokończył.
Wiedziałam że tak będzie, ale perspektywa śmierci Shane'a strasznie bolała.
-Wiem-Odpowiedziałam tonem pozbawionym uczuć.
-Musimy zacząć się przygotowywać...-Rzucił Lokil.
-Znam krukołaka.-Palnęłam bezmyślnie.
Lokil patrzył na mnie z niedowierzaniem.-Krukołaki wyparły.-Powiedział szybko.
-Nie wszystkie, a tak się składa że jednego znam.-Upierałam się.
Oliver na pewno mi pomoże...już nie raz to robił.
-N...naprawdę?-Zapytał uradowany wilkołak.
-No...tak...to mój najlepszy przyjaciel.-Uśmiechnęłam się.
-Musisz z nim pogadać.-Stwierdził jasnowłosy.
Pokiwałam głową na znak że rozumiem.
Wraz z Lokil'em jeszcze trochę poprzyglądaliśmy się chacie, ale w końcu wróciliśmy do kręgu.
Alpha wbiegł na środek i zważywszy na moją obecność nie zmieniając postaci zaczął przemawiać.
-Ohh...wataho moja! Wyobraźcie sobie że tamte kurwy kryją się w starej chacie! Jedyne co to ta ich bariera, ale bez obaw! Otrzymamy pomoc! Wielką pomoc! Co prawda nie mogę obecnie zdradzić więcej, ale wiedzcie że to nie będzie nikt zwykły!
Wataho! Mamy trzy doby do pełni! Za trzy doby macie obowiązek stawić się w gotowości w tym kręgu!
Przygotujcie się! Polujcie! Odprawiajcie rytuały! Życie! Bo za te kilka nocy możecie leżeć martwi!
Składaliście przysięgę wilczej krwi! Zatem walczcie moje wilki! Walczcie!-Wykrzyczał biały wilk.
Trzy dni...powtarzam sobie tą datę nie dowierzając, a jednak...a jednak to już wkrótce...

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ

Po zakończeniu obrady Shane podrzucił mnie do domu...cały czas jetem przygnębiona...za kilka dni...dokona się najgorsze w moim życiu...walka...śmierć i miliony przelanych łez
Wyciągnęłam komórkę...muszę pogadać z Olim...
Pierwszy syg...
-Halo!-Usłyszałam w słuchawce
-Hej...-Powiedziałam cicho
-Co się stało Al?-Zapytał chłopak
-Chyba...znowu potrzebuję twojej pomocy...-Wyznałam
-A możesz konkretniej?-Poprosił brunet
-Umiesz zdejmować magiczne bariery obronne?-Zapytałam
-Tak, a co? Mam jakąś zniszczyć?-Odbił krukołak
-Byłoby miło...-Przyznałam
-Jaką i gdzie?-Usłyszałam
-Przy chacie łowców...wiesz gdzie to?-Zakończyłam pytaniem.
-Jasne że wiem! Lubię na nich patrzeć, w każdym razie nie ma problemu, a po co ci to?
-Ja...wataha...chcą zabić łowców.-Wytłumaczyłam
-Szczytny cel! Z chęcią pomogę!-Zgodził się ciemnooki.
Uśmiechnęłam się na tę informację
-Dzięki Oli! Dziękuję!-Zawołałam
-Nie ma problemu. To co? Może omówimy jutro warunki? Jestem obecnie zajęty...-Przyznał chłopak
-No dobra to pa.-Pożegnałam się i rozłączyłam
W tym momencie usłyszałam pukanie w szybę. Odwróciłam się aby zobaczyć kto to.
Lekko się uśmiechnęłam i podeszłam otworzyć okno widząc Shane'a.
-Zapomniałeś czegoś? Nie jest późno mogłeś wejść drzwiami...-Zaśmiałam się
-Oj tam oj tam! To mało ważne i...Alice...chciałem pogadać...-Głos wilkołaka był poważny domyśliłam się więc że rozmowa będzie jedną z tych długich.
-No więc mów...-Rzuciłam
-Wiesz że cię kocham...a...a za trzy doby mogę...nie żyć.-Nie przerywałam Shane'owi chciałam wysłuchać go do końca pomimo że kierunek w którym chłopak zmierzał nie zbyt mi się podobał.-Chciałem tylko...chciałem powiedzieć że zależy mi na tobie...nie chciałem cię w to wszystko wciągać...to moja wina. Nie powinienem był w ogóle zaczynać rozmowy twojego pierwszego dnia szkoły-Niebieskooki mówił dalej, a ja słuchałam. Opieprzę go jak skończy...-Ale chuj z tym!-Krzyknął nagle.-Zakochałem się i już nic z tym nie zrobię. Rozjebałem ci życie, ale cię kocham.-Dokończył brunet. Moje oczy przybrały kształt pięciozłotówek.-Wiesz przecież że ja też cię kocham.-Powiedziałam cicho.
-Ale wiesz że to nic dobrego nie wróży?-Zapytał wilk
-Wiem, ale taki jest mój wybór.-Przyznałam.
Shane przytulił mnie. Wydawał się być na swój osobliwy sposób szczęśliwy.
Takie trochę szczęście w nieszczęściu
-Muszę prosić cię o pomoc...-Powiedział chłopak odsuwając się lekko
-Co się stało?-Zapytałam zaciekawiona
-W dzień walki musisz pomóc mi w odprawieniu rytuału...ty...bo cię kocham...-Wytłumaczył niebieskooki.
Zgodziłam się bez wahania. Zależy mi na tym by chłopak przeżył.
Naprawdę...zależy...
Rozmawiałam z brunetem na temat wojny jeszcze kilka chwil, ale kiedy na niebie znajdował się księżyc on musiał biec na polowanie, aby jak najbardziej poprawić swoje umiejętności mordu.
*
No to proszę! Za trzy doby wielka walka. To oznacza że pojawi się kilka rozdziałów, a potem ending aby ładnie zakończyć historię i dopowiedzieć ostatnie słowa.
Tak więc tak...przez okres "przygotowań do jednodniowej wojny" zdarzy się...myślę wiele...
No nie wiem co tu jeszcze pisać. Lepiej się pożegnam na ten moment, pa!