sobota, 19 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 69 "Eva"

Zamiast tego rzuciłam się na łóżko w zamyśleniu.
Nie minęło dużo czasu, a ja odpłynęłam
............
Słyszałam krzyki, wrzaski bólu rozszarpywały mnie od środka...wszędzie płynęła krew, a powietrze było przesiąknięta jej zapachem.
Strzała przeleciała tuż przed moją twarzą.
Moje serce na chwilę stanęło.
............
Otworzyłam oczy, zorientowałam się że słońce już wzeszło.
Podrapałam się po głowie i usiadłam na łóżku.
Wstałam i bez zastanowienia podeszłam do szafy.
Hmm...
Stwierdziłam że ubiorę jedną z moich ulubionych bluz, czarne, podarte rurki, skórzaną bransoletkę i kolczyki róże
Zabrałam strój i weszłam do łazienki.
Zrzuciłam z siebie wczorajsze ciuchy i weszłam do kabiny.
Szybko się obmyłam po czym ubrałam i uczesałam.
Nienawidzę rutyny!
No ale już...
Mój telefon wydał dźwięk mówiący o nowym SMS'sie.
Odblokowałam wyświetlacz i przeczytałam treść wiadomości jak się okazało od Oli'ego
-Dzisiaj o 14:00 na molu, ty, ja i Eva-to o niej co mówiłem. Wstępnie zgodziła się pomóc.-Oli, 00:17
Zerknęłam na godzinę, 13:42.
Z lekkim opóźnieniem, ale zdążę.
Zeszłam zatem na dół i zawiązałam ukochane buty.
Krzyknęłam w przelocie że wychodzę i ruszyłam na molo...Eva...skoro zgodziła się pomóc to zapewne ma jakąś moc.
Przyśpieszyłam kroku. Nie lubiłam się spóźniać, ale czasami tak wychodziło.
Z oddali wyłaniał się stary pomost, a na nim dwa zarysy sylwetek.
Weszłam na molo i nie zwalniając podeszłam do tej dwójki.
Przywitałam się z Oliver'em tradycyjnym "cześć", a on przedstawił mi dziewczynę stojącą obok niego.
-No więc...Alice, to Eva-jej uratowałem życie i jak mówiłem ma u mnie dług, Eva, to Alice-moja przyjaciółka z gimnazjum-Brunet uśmiechnął się na wspomnienie o tamtych czasach, tamtych spokojnych czasach, tamtych czasach które już nigdy nie wrócą.
Zlustrowałam dziewczynę. Była to wysoka, długo włosa blondynka, w jej oczach wręcz płonęły iskierki.
Miała na sobie czarno-białą koszulę która ładnie komponowała się z jej jasną karnacją.
Na dłoniach dziewczyny spostrzegłam lekkie poparzenia, delikatnie przypaloną skórę.
-Co ci się stało w ręce?-Zapytałam...wiem, mało elegancko, ale coś kazało mi zapytać.
Dziewczyna zaśmiała się.
-Chodź Al, pokarzemy ci coś.-Oliver machnął ręką i ruszyliśmy w stronę zarośli.
Zatrzymaliśmy się kilka kroków w gąb lasu.
Oliver wyciągnął latarkę i włączył ją oświetlając lekko, i tak jasną, bo dzienną okolicę.
-Co ty odpierdalasz?-Zapytałam lekko zirytowana.
Oliver odpowiedział mi cichym parsknięciem śmiechu.
Natomiast Eva spojrzała na latarkę, a dłoń zacisnęła w pięść, latarka eksplodowała.
-C...co to było?-Zapytałam stojąc jak wryta.
-Od dawnego "wypadku" panuję nad elektrycznością.-Wytłumaczyła w skrócie Eva.
Na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
-Wiedziałem że ci się to spodoba!-Stwierdził zwycięsko Oliver.
Zaśmiałam się i zerknęłam z uśmiechem na czarnookiego.
-No więc, pomogę.-Zaczęła blondynka.-Tylko wyjaw mi szczegóły.-Dodała.
-Okay! Zatem...-Zaczęłam ochoczo.
-Ale może...no nie wiem...przejdziemy z powrotem na molo?-Zaproponowała
-No dobra...-Westchnęłam.
Kiedy byliśmy już na molu, zaczęłam mówić.
-Łowcy atakując nas w losowych momentach wyzwali nas na wojnę. Kiedy widziałam mojego ukochanego, całego we krwi i ranach które zadał mu jeden z łowców...coś ew mnie pękło.
Wiedziałam że to będzie koniec ich "stowarzyszenia". Podlizałam się wrogowi i dowiedziałam gdzie jest ich baza. Mają barierę ochronną...coś anty magicznym...nie rozumiem na jakiej zasadzie to działa, ale żadne z nas nie może podejść za blisko ich chatki, bo to może skończyć się źle.
W każdym razie...plan ataku jest taki, że...no...Oli! Mieliśmy to wczoraj omówić!-Strzeliłam facepalma.
-Wiem, ale jak przyszedłem i spojrzałem w twoje okno to spałaś...-Wytłumaczył
-Wiesz gdzie jest wilczy krąg?-Zapytałam-Czekaj! Patrzysz na mnie jak śpię?-Wystrzeliłam kiedy dotarły do mnie słowa chłopaka
-Nom...ale są ważniejsze sprawy! I tak, wiem gdzie jest krąg...wiem już wszystko...-Odpowiedział chłopak.
-No więc, w pełnie staw się przy kręgu, ruszysz przodem, jeżeli będzie ci potrzebna pomoc weźmiesz kilka elitarnych. Zdejmiesz barierę jak najciszej możesz, a my zaatakujemy...ty Eva...-Spojrzałam na dziewczynę.-Możesz im rozjebać elektrykę?-Zapytałam.
-Bez problemu.-Odpowiedziała-Ale, będę musiała wejść do ich domu...-Dodała po chwili.
-Hmm...-Zastanowiłam się.-Wiem!-Wykrzyknęłam.-Udasz zagubioną, zapukasz do ich drzwi. Kidy ktoś otworzy powiesz że zgubiłaś się w lesie i jest ci strasznie zimno, poprosisz o herbatę czy coś i wejdziesz. Na pewno cię wpuszczą...tylko...kurwa! bariera!-Urwałam.
-Ona na mnie nie zadziała...ja nie jestem magiczna, moja moc to efekt uboczny pewnego chorego naukowca...długo by opowiadać.-Powiedziała czym uratowała mój plan.
-Czyli okay! Robimy jak mówiłam!-Krzyknęłam uradowana.

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ

Słońce szybko zachodziło...przede mną jedna doba.
Byłam w szczerym szoku kiedy wracałam do domu...do tej pory nie umiałam zrozumieć jak to się stało że został tylko jeden dzień.
Bałam się. Nie wiedziałam co robić..
Doszłam do domu. Szybo otworzyłam drzwi i przemknęłam do swojego pokoju.
Otworzyłam szerzej oczy...zobaczyłam Shane'a który siedział na parapecie.
-Co robisz?-Zapytałam podchodząc do chłopaka.
-Chciałem się z tobą spotkać.-Powiedział zeskakując z parapetu i stając na przeciwko mnie.-Gdzie byłaś?-Zapytał
-Oli musiał plan, a ja poznać jego przyjaciółkę, ona nam pomorze. Jest...hmm...człowiekiem, ale po eksperymentach. Umie władać elektryką. Wejdzie do ich domu i wysadzi korki.-Streściłam.
-Okay...-Brunet skinął głową.-Kocham cię.-Spojrzał na mnie.
Lekko się uśmiechnęłam.
-Wiem...-Rzuciłam
-Tak...ja tylko...dawno ci tego nie mówiłem...-Zaśmiałam się cicho.
Usiadłam na łóżku.
-Śpisz ze mną?-Zapytałam. Shane pokiwał głową.-To zaraz wrócę, muszę się umyć.-Stwierdziłam wchodząc do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic i wycierając się miękkim ręcznikiem wyszłam. Podeszłam do szafy i złapałam czarną, luźną koszulkę oraz szare, damskie bokserki, po czym wróciłam do toalety i ubrałam piżamę.
W przelocie spojrzałam w lustro...coś się we mnie zmieniło...moje oczy...coś było z nimi nie tak...
Zgasiłam światło i znów podeszłam do lustra...błyszczały...błyszczały jak oczy Shane'a kiedy wyczuwał krew...co się ze mną dzieje?
Byłam zaniepokojona...potrzebowałam rady kogoś doświadczonego.
-Shane...-Zawołam na tyle głośno by usłyszał i na tyle cicho aby ciotka, wujek czy Danny tu nie przyszli.
-Co się stało?-Zapytał troskliwie stając obok mnie.
-Co jest z moimi oczami?-Zapytałam zaniepokojona
*
Absolutnie nie mam pomysłu na opis...hmmm MERRY CHRISTMAS! Oooo! I nawet jest specjal! Ale...nie tu jeżeli interesuje kogoś moja jednorazowa, świąteczna historia to zapraszam na mojego Wattpad'a link przekieruje was od razu do historyjki więc pozostaje wam tylko czytać ^^
No, a poza tym to dziękuję wam wielce za 5000 wyświetleń! Wow! To coś wspaniałego, dziękuję jeszcze raz :*

sobota, 12 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 68 "Moja stara koleżanka"

Stwierdziłam że pora do domu...taa...jeszcze tylko przejść obok niewyżytego Kay'a i będę bezpieczna.
Pomyślałam kładąc dłoń na klamce.
Jak to się mawia, Yolo.
Otworzyłam drzwi i szybkim krokiem ruszyłam ku wyjściu.
-Już nas opuszczasz?-Usłyszałam za plecami
-Tak...eem...pa!-Rzuciłam i szybkim krokiem wyszłam ze sklepu.
Zmierzałam w stronę domu żwawym krokiem. Nie wiem jakim cudem, ale było już po południu.
Miałam kilka dolarów...może zjem na mieście.
Po chwili zastanowienia rozejrzałam się za jakimś lokalem...albo budką z jedzeniem.
No i zobaczyłam...mały zakładzik z sushi...
Dawno nie jadłam tej potrawy...po takim miejscu nie spodziewam się niczego wyśmienitego, ale...
nie po winno się skreślać budki od tak...taka myśl mnie naszła...
Hmm...teraz narobiłam sobie smaka na surową rybę...
Zerknęłam jeszcze ile dokładnie mam pieniędzy i stwierdziwszy że mi wystarczy ruszyłam do drzwi.
Nad wyżej wymienionymi wisiał szyld na którym było napisane "Kuchnia Japońska"-Mało kreatywne, ale...prosto z mostu.
Weszłam do środka.
Przywitał mnie drażniący i ostry, ale za razem miły zapach wasabi.
Uśmiechnęłam się do skośnookiej dziewczyny za ladą.
Trudno mi było określić czy była japonką...może to koreanka...w każdym razie azjatka.
-Dzień dobry.-Uśmiechnęłam się stając przed kobietą.
-Dzień dobry.-Odpowiedziała koślawo-W czym mogę pomóc?-Zapytała
-Chciała zamówić...-Urwałam zerkając na menu które wisiało nad ladą.
-Jeśli mogę...chciałabym polecić sashimi.-Powiedziała kobieta.
-Aaa...niech będzie.-Stwierdziłam.
Zapłaciłam za danie, a czarnowłosa zaleciła abym sobie usiadła, a kiedy jedzenie będzie gotowe-zawoła mnie.
Usiadłam więc przy stoliku.
Z nudów postanowiłam wyciągnąć komórkę i poprzeglądać internet.
Zalogowałam się na fb i jechałam w dół strony co jakiś czas "lajkując" jakiegoś posta.
-Sashimi!-Zawołała kobieta.
Wstałam więc i odebrałam potrawę 
Usiadłam z jedzeniem przy stole, złapałam pałeczki i zabrałam się za konsumpcję
Zobaczyłam że mój telefon wibruje, a na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Oli'ego.
Podniosłam komórkę i odebrawszy połączenie przyłożyłam sprzęt do ucha.
-Co jest?-Zapytałam na wstępie.
-Hej Alice! Słuchaj...właśnie przypomniałem sobie o kimś...ona może ci...nam pomóc.-Opowiedział uradowany
-Ona?-Zdziwiłam się-O kim mówisz?-Zapytałam
-Moje stara koleżanka...kiedyś uratowałem jej życie. Ma u mnie dług-Powiedział dumnie krukołak
-Dobra! Skontaktuj się z nią i nas jakoś umów.-Stwierdziłam stanowczo
-Nie ma problemu.
-Dzięki wielkie Oli! Strasznie pomagasz.-Odpowiedziałam
-Naprawdę, to nic wielkiego
-Tak! Nic! Zupełnie nic! A kogo obchodzi to że dzięki tobie możemy wygrać?-Zapytałam ironicznie-No nic. Dzwoń do tej dziewczyny.-Dodałam
-To pa.-Pożegnał się chłopak.
-Pa.-Odbiłam.
Dojadłam mój obiad i wyszłam z baru rzucając zwykłe "Do widzenia" do azjatki.
Szłam w kierunku domu. Słońce zmierzało w stronę ziemi, ale po woli...
Już za kilka godzin będę mogła powiedzieć że walka będzie nie za trzy, a za dwie doby.
Westchnęłam ciężko.
Bałam się, ale...wiedziałam że tak musi być...
Doszłam do domu.
Otworzyłam drzwi i weszłam zdejmując glany.
-Jestem!-Krzyknęłam
-O Ali! Chcesz obiad?-Zapytała ciotka
-Nie, jadłam na mieście...wiesz co? Idę do siebie...mam parę rzeczy do zrobienia na kompie.-Rzuciłam
-No okay. To w takim razie ja wracam do kuchni bo Danny się niecierpliwi.-Zaśmiała się kobieta i zrobiła jak mówiła.
Ja też zrobiłam to co powiedziałam...no prawie bo komputera nie włączałam. Zamiast tego rzuciłam się na łóżko w zamyśleniu.
*
No i jest 68!
Także tego...coraz bliżej koniec, coraz bliżej koniec, cocacola jest wśród nas! XD
Hmmm...ciekawe czy gdybyśmy wiedzieli że wkrótce ma być koniec świata to czy cola robiła by reklamy w związku z tym...
Nieważne!
Do aksE nie dam linka bo dopiero po nowym roku będzie post >:(
No to pa! ^^

sobota, 5 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 67 "Pani Magnolia"

Dostrzegłam znajomą budowlę i bez zastanowienia weszłam do środka.
Zobaczywszy Kay'a wzdrygnęłam się lekko.
-Alice?-Wampir zdawał się być zaskoczony moim przybyciem.
-Chcesz oddać mi trochę swojej krwi?-Zapytał wstając i opierając się na blacie.
-Em...właściwie to...
-Oj no weź.-Przerwał mi bladowłosy.-Przecież ci się podobało.-Dodał.
-Ale, Kay ja...-Urwałam. Chłopak zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość.
-No nie daj się prosić...-Jasnooki dotknął moich włosów i odgarnął mi je za ucho odsłaniając przy tym moją szyję.
-Kay, przyszłam do twojej ciotki.-Powiedziałam zrzucając dłoń wampira z mojego obojczyka.
-Wiem, ale ona na chwilę wyszła. Poszła do sklepu. Wróci za kilka minut...-Wytłumaczył platynowowłosy.
-To poczekam na nią, ale się odsuń.-Stwierdziłam szybko czując oddech chłopaka na swojej szyji.
-Czemu miałbym cię słuchać?-Wyszeptał do mojego ucha.-Poza tym pachniesz tak ładnie...-Dodał.
-Kay kurwa!-Zawołałam odsuwając się. Jednak moje plany pokrzyżowała ściana w którą uderzyłam.
Chłopak w błyskawicznym tempie znalazł się tuż przede mną.
-Nie ładnie mnie tak wyzywać. Wiesz że się tym narażasz?-Zapytał
-Kay zostaw mnie.-Powiedziałam stanowczo.
-Bo co? Przecież to ty chcesz żebym ci pomógł.-Odpowiedział.
-Miałeś pić tylko raz.-Na powrót zasłoniłam szyję włosami.
-Tego nie mówiłem. Mówiłem że jestem wampirem i jestem głodny, a ty smacznie pachniesz. Uwierz mi pamiętam to naprawdę dobrze.-Odpowiedział opierając dłonie za moją głową.
-Proszę, zostaw mnie.-Poprosiłam spuszczając głowę.
W tym momencie usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
-Kay, zostaw ją, to mój gość.-Usłyszałam kobiecy głos.
-Ale...
-Żadnych ale. Jeżeli chce ci się pić aż tak bardzo to ustal to w grzeczny sposób, a jeśli nie wytrzymujesz to idź do lasu po jakiegoś królika czy innego zwierza.-Czarnowłosa przybrała stanowczy ton.
Wampir odsunął się ode mnie i wrócił za ladę.
-Chodź Ailce...aha! No i wybacz za spóźnienie! Byłam w sklepie...w każdym razie cieszę się że się nie spóźniłam...wiesz wampiry też mają zasady, a ten debil...-W tym momencie Magnolia wskazała na Kay'a-Próbuje je łamać.
-Zasady są po to by je łamać.-Odburknął pod nosem.
-Tak! I przy okazji udowodnić wszystkim że wampiry istnieją i skazać się na wolę rady, która za złamanie zasad będzie wypruwać twoje flaki na żywca!-Odkrzyknęła kobieta wyciągając z kieszeni płaszcza klucze do pokoju na zapleczu.
-No i co? Najwyżej umrę...-Rzucił białowłosy.
-Do mądrych to ty nie należysz...w każdym razie...chodź Al.-Powiedziała Magnolia otwierając drzwi na zaplecze.
Weszłam tam za kobietą i usiadłam przy stoliku na przeciw niej.
-Podaj mi ręce.-Poprosiła jak ostatnio.
Złapałam dłonie kobiety.
Ona odetchnęła i odchyliła głowę do tyłu.
Jej oczy przybrały biały kolor.
Oddech czarnowłosej stał się szybszy i płytszy. Po chwili z jej ust zaczęła wypływać czarna ciesz.
Chciałam ją puścić, ale poczułam że nie mogę.
Obraz mi się zamglił.
Malowałam dziwne symbole na ciele...nie moim, ale w wizji jego twarz byłą zamazana.
Potem widziałam jak zachodzące słońce. Wyszłam na dwór było zimno. Zawiał wiatr...
Puściłam ręce kobiety urywając wizję.
-Ał!-Krzyknęła fioletowooka.
-Przepraszam, nie mogłam już...-Powiedziałam przepraszającym tonem.
-Rozumiem...musisz odpocząć...gdybyś chciała abym jeszcze coś przepowiedziała dzwoń...masz mój numer.
Pokiwałam głową i pożegnałam się z wampirzycą.
Stwierdziłam że pora do domu...
*
Jak tam mordzie!?
Jestem na czas! A sw (swoją drogą) wiecie że blog zmierza ku końcowi?
Poza tym nie mam kiedy pisać...pies chory, co chwila jakaś wycieczka, albo kartkóweczka...
No i ŚWIĘTA ZA ROGIEM!
Czyli, kupić prezenty, choinkę itp.
No nic...do za tydzień!
i załącznik końcownik :P

sobota, 28 listopada 2015

ROZDZIAŁ 66 "Umówiona na..."

Rozmawiałam z brunetem na temat wojny jeszcze kilka chwil, ale kiedy na niebie znajdował się księżyc on musiał biec na polowanie, aby jak najbardziej poprawić swoje umiejętności mordu.
Leżałam na łóżku patrząc w sufit.
Zastanawiałam się jak będzie wyglądać to ostateczne starcie...
Wzięłam do ręki telefon, nie mogłam spać więc postanowiłam wspomóc się muzyką.
Niestety nie miałam pojęcia gdzie są moje słuchawki, a leżało mi się tak wygodnie że naprawdę nie miałam ochoty wstawać i ich szukać.
Westchnęłam cicho i postanowiłam włączyć przeglądarkę.
Po krótkim zastanowieniu weszłam na fb.
Zalogowałam się na telefonie i zaczęłam przeglądać stronę główną.
Niespodziewanie moje oczy przykuł pewien post...a właściwie reklama...
"Wróżbitka Magnolia zaprasza!"
Na zdjęciu dołączonym do reklamy znajdowała się para fioletowych oczu...wiedziałam do kogo one należą...
Zaciekawiona kliknęłam w reklamę...wróżba tej kobiety zgada się z moim proroczym snem...zapamiętałam numer telefonu podany na stronie i wstukałam go w telefonie.
Kliknęłam zieloną słuchawkę i już po drugim sygnale usłyszałam przyjazny głos wróżbitki...prawdopodobnie wampirzycy
-Witaj Storm!-Zawołała szczęśliwa
-Emm...dzień dobry...pani nie śpi?-Zapytałam niepewnie.
-Nie, czekałam na twój telefon, a poza tym znasz mojego siostrzeńca, nie? No więc skąd pomysł że wampiry śpią?-Odbiła kobieta
-Więc Kay pani...
-Nie mówił mi, ale cały czas myśli o twojej krwi...-Przerwała mi fioletowooka
-Aha...w każdym razie ja...chciałabym się umówić z panią na...seans? Tak to się nazywało?-Upewniłam się.
-Możemy tak to nazwać, w każdym razie...czas mam dzisiaj.-Powiedziała wampirzyca.
-Ale jest środek nocy.-Stwierdziłam
-Ale jest już po północy to oznacza że my już kolejną dobę.-Wytłumaczyła czarnowłosa.
-Ah...no tak faktycznie...-Przyznałam rację wróżbitce.
-Zatem widzimy się o 10?-Zaproponowała kobieta.
-Może być.-Zgodziłam się.
-Zatem do zobaczenia.-Pożegnała się kobieta.
-Do zobaczenia.-Odpowiedziałam jej tym samym i zakończyłam połączenie.
Niespodziewanie ziewnęłam.
Ułożyłam się wygodniej i szybko zasnęłam
............
Słyszałam krzyki, wrzaski bólu rozszarpywały mnie od środka...wszędzie płynęła krew, a powietrze było przesiąknięta jej zapachem.
Strzała przeleciała tuż przed moją twarzą
............
Przeciągnęłam się i spojrzałam na zegarek w telefonie.
9:30...wiedziałam że muszę się zbierać.
Wstałam więc i żwawym krokiem podeszłam do szafy w celu ubrania się.
Wybrałam strój...nie był skomplikowany...to dobrze bo ubranie go zajęło mi niecałe 6 minut.
Ubrana weszłam do łazienki i ułożyła niesforne włosy.
Nie było sensu robić makijażu więc zeszłam na dół w przelocie sprawdzając godzinę.
była za dziesięć dziesiąta.
Zawiązałam glany i położyłam dłoń na klamce. Zanim jednak wyszłam sprawdziłam czy wszystko mam.
Portfel, jest telefon też, klucze mam...dobra mogę iść.
-Gdzie idziesz!?-Dobiegł mnie głos ciotki.
-Do koleżanki odkrzyknęłam i unikając zbędnych pytań wyszłam z domu.
O dziwo pamiętałam jak trafić do sklepu Magnolii więc szłam tam szybkim krokiem.
Dostrzegłam znajomą budowlę i bez zastanowienia weszłam do środka.
*
Brawo ja! Czemu? A no bo zdążyłam to ^^^ napisać w niespełna jeden dzień.
Okay...no to eee...nie wiem co tu pisać...
W szkole mnie ostatnio nie było...przeziębiłam się i przez moje dziecinne i głupie zachowanie jestem osłabiona...plus jest taki że kiedy inni siedzieli w szkole ja sobie spałam.
No dobra...to tyle. Narka! :*

sobota, 21 listopada 2015

ROZDZIAŁ 65 "Za trzy doby"

-Reszta rozejść się i wtapiać w tłum!-Rozkazał wilk i ruchem łba zalecił abym usiadła na jego grzbiecie.
Wykonałam polecenie Alphy i jak najdelikatniej umiałam zajęłam wskazane mi miejsce.
Zatopiłam dłonie w białej sierści wilkołaka i przy okazji zorientowałam się jak blada jest moja skóra.
Siedzenie na Lokil'u było...dziwne...czułam każdy jego oddech i każde uderzenie jego serca.
-W którą mam jechać?-Zapytał mężczyzna. Szybko objaśniłam mu jak wygląda droga.
Poczułam nagły zryw, ruszyliśmy.
Wiatr czochrał moje czerwone włosy i lekko drażnił moje oczy.
Pochyliłam się nieco...gdzieś słyszałam że tak zwiększa się prędkość więc...
No w każdym razie szybko znaleźliśmy się na miejscu.
Zeskoczyłam z Alphy starając się siedzieć jak najciszej.
Powoli zakradłam się i chowając za krzakami pokazałam Lokil'owi bazę łowców.
Akurat...no cóż mieliśmy swego rodzaju szczęście.
Z chaty wyszedł jeden z łowców.
Nie był to Jeremy zatem właśnie poznałam wygląd innego skurwysyna.
Lokil też mu się przyjrzał.
Był to chłopak, miał on jasnobrązowe włosy i błękitne oczy.
Strój miał typowy dla łowcy.
Do pasa przyczepione miał dwa pistolety ręczne, a na plecach karabin.
Chłopak trzymał w dłoni paczkę papierosów z której wyciągnął jednego szluga i włożywszy go do ust odpalił używkę za pomocą zapalniczki.
-Zajebałbym go...-Parsknął Alpha.
-Pole siłowe....nie rób tego...chyba że chcesz się spalić...-Powiedziałam spoglądając na wilkołaka.
-Wiem...ale i tak bym go zajebał...-Odpowiedział żółtooki.
Dla poczucia bezpieczeństwa złapałam jego futro...no wiem że gdyby chciał to by się wyrwał, ale tak było lepiej dla mojej świadomości..
-Wiesz młoda...-Zaczął biały wilk przyciszonym tonem. Spojrzałam więc na niego obdarzając mężczyznę swoją całą uwagą.-Za kilka dni....zaatakujemy.-Dokończył.
Wiedziałam że tak będzie, ale perspektywa śmierci Shane'a strasznie bolała.
-Wiem-Odpowiedziałam tonem pozbawionym uczuć.
-Musimy zacząć się przygotowywać...-Rzucił Lokil.
-Znam krukołaka.-Palnęłam bezmyślnie.
Lokil patrzył na mnie z niedowierzaniem.-Krukołaki wyparły.-Powiedział szybko.
-Nie wszystkie, a tak się składa że jednego znam.-Upierałam się.
Oliver na pewno mi pomoże...już nie raz to robił.
-N...naprawdę?-Zapytał uradowany wilkołak.
-No...tak...to mój najlepszy przyjaciel.-Uśmiechnęłam się.
-Musisz z nim pogadać.-Stwierdził jasnowłosy.
Pokiwałam głową na znak że rozumiem.
Wraz z Lokil'em jeszcze trochę poprzyglądaliśmy się chacie, ale w końcu wróciliśmy do kręgu.
Alpha wbiegł na środek i zważywszy na moją obecność nie zmieniając postaci zaczął przemawiać.
-Ohh...wataho moja! Wyobraźcie sobie że tamte kurwy kryją się w starej chacie! Jedyne co to ta ich bariera, ale bez obaw! Otrzymamy pomoc! Wielką pomoc! Co prawda nie mogę obecnie zdradzić więcej, ale wiedzcie że to nie będzie nikt zwykły!
Wataho! Mamy trzy doby do pełni! Za trzy doby macie obowiązek stawić się w gotowości w tym kręgu!
Przygotujcie się! Polujcie! Odprawiajcie rytuały! Życie! Bo za te kilka nocy możecie leżeć martwi!
Składaliście przysięgę wilczej krwi! Zatem walczcie moje wilki! Walczcie!-Wykrzyczał biały wilk.
Trzy dni...powtarzam sobie tą datę nie dowierzając, a jednak...a jednak to już wkrótce...

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ

Po zakończeniu obrady Shane podrzucił mnie do domu...cały czas jetem przygnębiona...za kilka dni...dokona się najgorsze w moim życiu...walka...śmierć i miliony przelanych łez
Wyciągnęłam komórkę...muszę pogadać z Olim...
Pierwszy syg...
-Halo!-Usłyszałam w słuchawce
-Hej...-Powiedziałam cicho
-Co się stało Al?-Zapytał chłopak
-Chyba...znowu potrzebuję twojej pomocy...-Wyznałam
-A możesz konkretniej?-Poprosił brunet
-Umiesz zdejmować magiczne bariery obronne?-Zapytałam
-Tak, a co? Mam jakąś zniszczyć?-Odbił krukołak
-Byłoby miło...-Przyznałam
-Jaką i gdzie?-Usłyszałam
-Przy chacie łowców...wiesz gdzie to?-Zakończyłam pytaniem.
-Jasne że wiem! Lubię na nich patrzeć, w każdym razie nie ma problemu, a po co ci to?
-Ja...wataha...chcą zabić łowców.-Wytłumaczyłam
-Szczytny cel! Z chęcią pomogę!-Zgodził się ciemnooki.
Uśmiechnęłam się na tę informację
-Dzięki Oli! Dziękuję!-Zawołałam
-Nie ma problemu. To co? Może omówimy jutro warunki? Jestem obecnie zajęty...-Przyznał chłopak
-No dobra to pa.-Pożegnałam się i rozłączyłam
W tym momencie usłyszałam pukanie w szybę. Odwróciłam się aby zobaczyć kto to.
Lekko się uśmiechnęłam i podeszłam otworzyć okno widząc Shane'a.
-Zapomniałeś czegoś? Nie jest późno mogłeś wejść drzwiami...-Zaśmiałam się
-Oj tam oj tam! To mało ważne i...Alice...chciałem pogadać...-Głos wilkołaka był poważny domyśliłam się więc że rozmowa będzie jedną z tych długich.
-No więc mów...-Rzuciłam
-Wiesz że cię kocham...a...a za trzy doby mogę...nie żyć.-Nie przerywałam Shane'owi chciałam wysłuchać go do końca pomimo że kierunek w którym chłopak zmierzał nie zbyt mi się podobał.-Chciałem tylko...chciałem powiedzieć że zależy mi na tobie...nie chciałem cię w to wszystko wciągać...to moja wina. Nie powinienem był w ogóle zaczynać rozmowy twojego pierwszego dnia szkoły-Niebieskooki mówił dalej, a ja słuchałam. Opieprzę go jak skończy...-Ale chuj z tym!-Krzyknął nagle.-Zakochałem się i już nic z tym nie zrobię. Rozjebałem ci życie, ale cię kocham.-Dokończył brunet. Moje oczy przybrały kształt pięciozłotówek.-Wiesz przecież że ja też cię kocham.-Powiedziałam cicho.
-Ale wiesz że to nic dobrego nie wróży?-Zapytał wilk
-Wiem, ale taki jest mój wybór.-Przyznałam.
Shane przytulił mnie. Wydawał się być na swój osobliwy sposób szczęśliwy.
Takie trochę szczęście w nieszczęściu
-Muszę prosić cię o pomoc...-Powiedział chłopak odsuwając się lekko
-Co się stało?-Zapytałam zaciekawiona
-W dzień walki musisz pomóc mi w odprawieniu rytuału...ty...bo cię kocham...-Wytłumaczył niebieskooki.
Zgodziłam się bez wahania. Zależy mi na tym by chłopak przeżył.
Naprawdę...zależy...
Rozmawiałam z brunetem na temat wojny jeszcze kilka chwil, ale kiedy na niebie znajdował się księżyc on musiał biec na polowanie, aby jak najbardziej poprawić swoje umiejętności mordu.
*
No to proszę! Za trzy doby wielka walka. To oznacza że pojawi się kilka rozdziałów, a potem ending aby ładnie zakończyć historię i dopowiedzieć ostatnie słowa.
Tak więc tak...przez okres "przygotowań do jednodniowej wojny" zdarzy się...myślę wiele...
No nie wiem co tu jeszcze pisać. Lepiej się pożegnam na ten moment, pa!

sobota, 14 listopada 2015

ROZDZIAŁ 64 "Obrada"

Wstałam więc z łóżka i udałam się do toalety rutynowo wzięłam prysznic, a wychodząc z kabiny owinęłam się w ręcznik.
Mądra ja nie wzięłam "piżamy"...BRAWO!
Wyszłam z łazienki.
Shane dalej siedział na moim łóżku...jest...za normalnie...hmm...chciałabym...ehh...i tak nic się nie spełni. Srał to pies.
Trzymając puchowy skrawek materiału otworzyłam szafę i wygrzebałam cokolwiek w czym mogłabym spać.
-Możesz...się odwrócić?-Zwróciłam się do chłopaka siedzącego naprzeciwko
Niebieskooki bez słowa wykonał moje polecenie.
Szybko ubrałam luźną koszulkę i czarne bokserki.
-Już.-Rzuciłam zmierzając w stronę okna w celu zamknięcia go.
Niby jest ze mną Shane, ale wolałabym nie mieć problemów z...na przykład łowcami.
Kiedy okno było już szczelnie zamknięte usiadłam obok bruneta.
-O czym myślisz?-Zapytałam.
-Jak do ciebie szedłem...czułem coś dziwnego...teraz mi się przypomniało.-Powiedział Shane.
-Co czułeś?-Zapytałam-To pewnie była krew.-Dodałam zerkając na rękę w celu sprawdzenia czy aby na pewno nie widać miejsca "wkłucia" się wampira.
-Nie...znaczy...twoją krew też czułem, ale ona pachnie inaczej...a to...jak jakiś trup...dalej czuję tę woń, ale już nie tak wyraźną.-Wytłumaczył chłopak.
-Trup?-Upewniłam się...zanotować "Wampiry pachną trupami".
-Tak...trup...no ale...to by tu robił trup?-Chłopak zapytał sam siebie.-Chyba mi nos zaczyna szwankować...-Stwierdził po chwili.
-Może spróbuj się z tym przespać. Rano na pewno będzie lepiej.-Uśmiechnęłam się...ehh...już tak ładnie i bez skrupułów kłamię...
-Chyba masz rację.-Przez usta bruneta również przemknął uśmiech.-Idziemy spać?-Dodał zmęczonym tonem.
-Pewnie.-Stwierdziłam i ułożyłam się na materacu.
Chłopak nie zwlekał długo i gasząc lampkę stojącą na etażerce położył się obok i obiją mnie ramieniem.
Wtuliłam się w tors bruneta i wdychając jego perfumy, które drażniły mój nos, zasnęłam
............
Słyszałam krzyki, wrzaski bólu rozszarpywały mnie od środka...wszędzie płynęła krew, a powietrze było przesiąknięta jej zapachem 
............
Uchyliłam powieki pozwalając ostremu światłu na podrażnienie moich oczu.
Przeciągnęłam się lekko szturchając śpiącego obok mnie 18-latka.
-Hej...-Usłyszałam jego zaspany głos.
-Cześć.-Odwróciłam się uśmiechając na widok jego hipnotyzujących tęczówek.
-Lokil...obiecał dzisiaj zwołać watahę...mamy być w kręgu obrad około 13.-Zaczął Shane
-A teraz mamy...
-11:26.-Odpowiedział chłopak zerkając na telefon.
-Czyli wypadałoby zacząć się ogarniać...-Pomyślałam na głos
-Fakt...-Zawtórował Sahne
-To może byśmy wstali.-Zaśmiałam się
-A po co?-Chłopak odpowiedział tym samym.

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ

Leżeliśmy jeszcze chwilę, ale w końcu jednak postanowiłam ruszyć swój zacny tyłek.
Shane powiedział że przyjdzie po mnie mniej więcej o wpół do pierwszej.
Obecnie jest 12:00, jestem już ogarnięta i siedzę sobie w pokoju i coś brzdąkam.
Co do mojego ubioru...postawiłam na coś...co miałam na sobie dość dawno
Zaczęłam nucić piosenkę...a właściwie Requiem For A Dream to epicka nuta więc czemu miałabym jej nie nucić?
Odstawiłam instrument i z nudów otworzyłam laptopa.
Zalogowałam się na facebooka i scrollowałam stronę w dół.
Niespodziewanie przyszło mi powiadomienie o wiadomości...od...Matt'a!
Niezwłocznie kliknęłam w ikonkę chmurki i odczytałam treść wiadomości
-Jak tam?-Matt, 12:12
-A wiesz? Nie najgorzej, a u cb?-Ja, 12:15
-U mnie słabo, Oliver mówił ci że się zakochałem?-Matt 12:16
-No tak...faktycznie słabo, ale właściwie czemu rodzice Lul cię nie lubią?-Ja, 12:17
-Mówili że "jestem nie odpowiedzialny" i "zbyt tępy na ich córkę"...idioci...-Matt, 12:18
-Naprawdę ich nie rozumiem...jesteś spoko! Co zamierzacie?-Ja, 12:19
-Ale w jakim sensie?-Matt, 12: 20
-No ty i Lulu, co zrobicie?-Ja, 12:21
-Jeszcze nie wiemy...ale chyba spierdzielimy.-Matt 12:22
-No to trzymam za was kciuki.-Ja 12:23
-Dzięki Al, poprawiłaś mi nastrój!-Matt, 12:24
-Nie ma problemu,m no bo...czego się nie robi dla przyjaciół? ;) -Ja, 12:26
-Fakt ;> -Matt, 12:26
Usłyszałam dzwonek do drzwi
"To pewnie Shane..." pomyślałam
-Muszę kończyć.-Ja, 12:27
-To pa!-Matt, 12:28
-pa!-Ja, 12:29
-Alice! Kolega do ciebie!-Usłyszałam krzyk ciotki
-Idę!-Odkrzyknęłam i wyłączyłam sprzęt po czym zbiegłam schodami na dół.
Widząc wilkołaka uśmiechnęłam się.
-Ja lecę.-Rzuciłam i ruszyłam do przedpokoju w celu założenia glanów.
-O której wrócisz?-Zapytała ciotka
-Jakoś pod wieczór.-Odpowiedziałam
-Czyli nie czekać z obiadem?-Kobieta znów zapytała.
-Nie, nie ma takiej potrzeby.-Powiedziałam zgodnie z prawdą i kończąc sznurować buty wyszłam wraz z Sahne'em.

Wsiadłam na motocykl chłopaka i razem ruszyliśmy w...kierunku miejsca spotkania

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ
PRAWIE NA MIEJSCU

Jechaliśmy dość sługo, ale Shane dał mi przed chwilą sygnał że już się zbliżamy.
Nie kłamał.
Zatrzymaliśmy się niedaleko latu i zsiedliśmy z pojazdu.
Zdjęłam kask tak samo jak Shane i we dwoje ruszyliśmy w nieznane mi miejsce.
Oczywiście prowadził Shane.
W przyjemnej, ale cichej atmosferze przeszliśmy przez lat i wyszliśmy na polanę.
Krąg obrad okazał się być kołem tworzonym przez pięć pochodni wbitych w ziemię i skały na środku z wyrytą na niej mapą strategiczną.
Dookoła kamienia, w kręgu oraz poza nim stało...mnóstwo osób...na oko było ich z 30?...może 35...
-Jesteśmy!-Zawołał Shane patrząc na Alphę
-To dobrze...Alice...chodź na środek i...opowiedz reszcie o swoim odkryciu.-Powiedział Alpha więc powoli ruszyłam w stronę skały.
Usłyszałam warczenie jednego z członków watahy.
-Lokil! Z całym szacunkiem, ale czemu pozwalasz śmiertelniczce wejść na świętą dla nas ziemię?-Odezwał się wysoki i dobrze zbudowany brunet.
-Właśnie!-Zawtórowało mu kilka osób.
-I tak właściwie to czy ona wie o naszych mocach? Jeżeli tak to czy nie powinna umrzeć?-Zapytała czarnowłosa dziewczyna
Po jej stronie również stanęła spora część watahy.
-Cisza!-Zawołał Lokil, a wszyscy zamilkli.
-Ona!-Alpha wskazał na mnie-Jest jedną z nas!-Dodał-I czy się mam to podoba czy nie!-Kontynuował-Macie traktować ją jak siostrę!-Zakończył.
Wtacha stała w ciszy wpatrzona we mnie.
Lekko wystraszona weszłam na środek i zaczęłam.
-No to tak...Lokil zapewne mówił wam...
-Wyrażaj się z szacunkiem jak mówisz o Alphie!-Przerwał mi jakiś chłopak
-Czy ty jesteś do cholery głuchy!?-Lokil podszedł do blondyna.-Przed chwilą kurwa coś mówiłem!-Krzyknął prosto w jego twarz.
Wilkołak przeprosił, a Alpha na powrót stanął na swoim miejscu.
-Kontynuuj.-Zalecił
-No w każdym razie...zapewne wiecie że w June-Lake są łowcy...no i...ja miałam zadanie żeby szpiegować właśnie jednego z łowców...i wyobraźcie sobie że ten idiota pokazał mi bazę łowców!-Usłyszałam jak wataha cieszy na wiadomość o tym że moglibyśmy atakować...-Tylko że...-Załamałam ton.-Na swoją bazę mają nałożoną barierę przeciw...wa...nam...ja też jestem po części...eemm...no mam "moc"-Wytłumaczyłam. Cały czas jąkałam się przez stres.
Nie lubię przemawiać przed publiką...no a już na pewno nie tak wielką...
-Ale jak działa ta bariera?-Wyrwał się ktoś z tłumu.
-To takie...pole siłowe które pali wszystko co magiczne.-Wytłumaczyłam
-Czyli nie możemy zrobić im masakry z kłami i pazurami bo wszyscy spłoniemy.-Dodał Lokil.
-Dobra...Alice...-Alpha zwrócił się do mnie.
Spojrzałam więc na wilkołaka-Chodź, pokaż mi tą ich bazę.-Powiedział.
-Ale...nie możesz nic im zrobić.-Rzuciłam.
-Chcę wiedzieć gdzie to jest żeby móc wymyślić jakiś sensowny plan ataku.-Wytłumaczył.
-No dobra...ale to dość daleko stąd...-Wstępnie się zgodziłam
-Mały problem...pojedziemy, tylko mnie kieruj.-Stwierdził.
-Mam cię kierować? W sensie jedziemy autem, tak?-Chciałam się upewnić.
-Nie.-Zaprzeczył blondyn.
-To motocyklem?-Zgadywałam dalej.
-Też nie.-Wilkołak ponownie zaprzeczył.
-To czym?-Zapytałam w końcu.
-Jak to czym?-Odbił ironicznie po czym krzyknął-Mną!
Po tych słowach Lokil wyszedł z kręgu.
Padł na kolana, a trzaski kości były dobrze słyszalne, dookoła Alphy pojawiło się pełno krwi która ciekła mu z oczu, ust i jeszcze nie owłosionego ogona.
Chwilę potem jego ciało zaczęło pokrywać się bladą...platynową sierścią.
Twarz Lokil'a przybrała wilczy kształt, a jego oczy rozbłysły żółtym światłem
-No na co czekasz? Chcę wiedzieć gdzie baza wroga!-Biały wilk spojrzał na mnie, po czym zwrócił się do watahy.-Reszta rozejść się i wtapiać w tłum!
*
Okay...no to tak...jest rozdział ^^^
i...wiem, wiem słaby i długo wyczekiwany...
Przepraszam?
W każdym razie...emm...no nie wiem co tu pisać...
(tędy do Eski i chciałam jeszcze napisać że czytałam prologa nowej wersji jej ff i szczerze polecam :> )
Pozdrawiam, trzymajcie się i...pa! :*

sobota, 7 listopada 2015

Ważne info!

No więc...przepraszam. Ten tydzień jak i ostatnie nie przynosi mi weny. Stwierdziłam że nie wkleję wam takiego główna, no ale łączy się to z brakiem rozdziału w tym tygodniu.
Przepraszam że piszę o tym dopiero teraz, ale miałam nadzieję że jednak dam radę.
No niestety nie wyszło to tak jak planowałam.
Poza tym idę dzisiaj na drzwi otwarte w mojej wymarzonej...mam nadzieję przyszłej szkole.
No i do tego...nie wiem czy wiecie, ale zbliżamy się do końca tej historii.

W każdym razie, ostatnio nie mogę spać. Mam koszmary i...jakiś taki depresyjny humor.
Jestem wiecznie zmęczona i...zdarzyło się że spałam na lekcji.
Muszę się troszeczkę poukładać, ale życie widocznie odciąga mnie od takiej możliwości.

No to prawie wszystko...chciałam jeszcze podziękować za te 4000 wyświetleń które wbiliście :)
Przyznam iż poprawiło mi to nieco dzień.

Ehh...chyba nie ma sensu bardziej przedłużać...jeszcze raz dziękuję i przepraszam. Trzymajcie się

Interu


niedziela, 1 listopada 2015

ROZDZIAŁ 63 "mnie to nie grozi...prędzej podnieca" (UWAGA KRÓTKIE)

Otworzyłam oczy i spojrzałam na kabinę...nic...odetchnęłam z ulgą i odwróciłam się.
Zamarłam
-Siema młoda! Ej słuchaj...można na ciebie czeeekać! Weź no...gdzie byłaś?-Przede mną stał...Kay...?
-Eeee...-Nie wiedziałam co powiedzieć...
-Jesteś zaskoczona? To aż dziwne...w końcu twój chłopak to wilkołak, a przyjaciel to krukołak...wiesz mnie zaskakuje to że ja zaskakuję ciebie...-Mówił białowłosy...chwila skąd on to...
-Bo wiem-Wzruszył ramionami...ale przecież ja nic nie mówiłam...
-Jak się za długo nie odzywasz to czytam ci myśli...czy to nie logiczne?-Zapytał ironicznie jasnooki.
-Czym ty kurwa jesteś?-Zapytałam skołowana
-Ah...no tak...zapomniałem...wampir się kłania.-Powiedział i ukłonił się elegancko.
-Po co przyszedłeś?-Zapytałam chowając ręce za siebie...wiadomo żyły...
-Dobrze myślisz...co powiesz na mały układ?-Odbił chłopak
-Do rzeczy...-Pogoniłam go
-Jestem wampirem i jestem głodny, a ty tak smacznie pachniesz...-Stwierdził.-W każdym razie. Moja propozycja jest taka. Ty dasz mi się napić twojej krwi, a ja pomogę ci w pokonaniu łowców.-Zakończył.
-Muszę podejmować decyzję teraz?-Zapytałam
-Tak. Jestem głodny.-Odpowiedział jasnowłosy
W głębi duszy coś krzyczało żebym tego nie robiła...żebym...odmówiła, ale z drugiej strony...każda pomoc się przyda, prawda?
To woja...sojusznicy się przydadzą...a ja...jestem odporna na...ten...no...magię...to znaczy...płynie we mnie wilcza krew, ale...hmm..no nie działa na mnie...ale...chwila...wampiry...mogą pić moją krew...no wilki...
-Mogę...właściwie to krew wilkołaka płynie w tobie w...specyficzny sposób...twoja krew i krew wilka kłócą się ze sobą...mnie to nie grozi...prędzej podnieca-Wampir uśmiechnął się ukazując swoje białe kły.-Więc?-Popędził mnie chłopak.
Tyle razy się cięłam że pewnie nic nie poczuję, a jeżeli mogę w ten sposób jakoś pomóc to...
-A...skąd będziesz...ee...pił?-Zapytałam
-Teoretycznie najmilej z szyi, ale nadgarstek też może być.-Krwiopijca wzruszył ramionami
Wyciągnęłam rękę przed siebie.-Ale pomożesz?-Upewniłam się
-Tak.-Kay uśmiechnął się jeszcze raz i przybliżył usta do mojej ręki.
-Rozluźnij się...będę delikatny...-Zapewnił chłopak.
Po chwili poczułam jak cztery ostre kły wbijają się w moją skórę i jak tracę krew...wampir trafił idealnie w żyłę.
Na początku bolało...po chwili...przywykłam...ale czułam i...słyszałam jak ubywa mi krwi...
-Eyy...-Jęknęłam...robiło mi się coraz słabiej. Zaczynało mi się kręcić w głowie
-Już...przestań...-Mówiłam...czułam że zaraz padnę.
Tęczówki wampira przybrały szkarłatny kolor.
-Skończ, proszę...-Powtórzyłam-Kay.-Upomniałam chłopaka.
Wampir puścił moją dłoń. Byłam osowiała i czułam się jakbym stała na skraju życia i śmierci.
Po brodzie chłopaka spływała bordowa ciecz.
Białowłosy otarł usta rękawem.
-Pomogę ci.-Uśmiechnął się.-Jesteś taka...słodka.-Dodał
-Nie wiem czy to komplement...-Stwierdziłam
-Możesz tak to ująć.-Uśmiechnął się krwiopijca.
Jego wargi miały teraz...zupełnie inną barwę. Z bladych niczym kartka stały się rumiane niczym czerwone jabłko.
Z kącików ust co jakiś czas kapała mu krew...moja...krew...a jego oczy z...i tak już dziwnej barwy...stały się...czerwone...
Uśmiechnęłam się blado...byłam...wyczerpana...chyba zaraz zemdleje.
-Wiesz młoda...ja spadam. Czuję twojego wilka...nie mów mu że piłem, dobrze? Bo nie pomogę.-Stwierdził Kay
-Nie powiem.-Zapewniłam go
-To dobrze...narka!-Rzucił i wyszedł przez okno.
Usiadłam na łóżku i oparłam głowę na dłoniach...właśnie! Ręka! Otworzyłam szafkę z dodatkami i wyjęłam bandanę.
Zawiązałam ją na ranie po ugryzieniu i położyłam się na chwilę...odpłynęłam...
............
Słyszałam krzyki, wrzaski bólu rozszarpywały mnie od środka...wszędzie płynęła krew, a powietrze...
............
-Śpisz?-Usłyszałam głos Shane'a
-Już nie...-Podparłam się na łokciu i spojrzałam na chłopaka
-Cięłaś się?-Zapytał
-Co?-Nie za bardzo rozumiałam o co mu chodziło
-Czuję krew i widzę bandanę, więc zapytam jeszcze raz, cięłaś się?-Wytłumaczył chłopak.
Nie dziwię się że czuł krew...w końcu przed chwilą przyjęłam pomoc od wampira...ale...miałam mu o tym nie mówić
-Tak...-Skłamałam więc
-Czemu? Czemu znów zrobiłaś?-Brunet przybrał troskliwy ton
-To dlatego że...nie wygramy z nimi...każdy z nas ma nadprzyrodzone moce, owszem mogę mieć je ukryte...ale...-Wzięłam wdech.-One i tak są.-Dokończyłam.
-Nie przejmuj się tym...znajdziemy sposób i wygramy.-Powiedział pokrzepiająco Shane.
-Może...ale do tego dochodzą moje...sny.-Powiedziałam
-Je ignoruj, wygramy.-Stwierdził wilkołak-Musimy.-Jego oczy rozbłysły pewnym siebie i przyjemnym żarem.
-Nie kłam.-Rzuciłam. Znałam koniec tej historii...nie chciałam w niego wierzyć, ale...po co ja dałam się dziś pogryźć...jeden wampir i wtacha...chociaż...-Oli!-Krzyknęłam
-Co?-Zdziwił się wilkołak.
-Mój przyjaciel, Oliver...łowca kiedy go zobaczył był...zdziwiony...był pewny że krukołaki wyginęły...jeżeli zaatakujemy zanim się przygotują, a mi uda się namówić Oli'ego do pomocy, nasze szanse się powiększą...-Powiedziałam pierwszy raz pełna entuzjazmu.
-To ma sens...musisz zadzwonić do tego chłopaka...-Stwierdził niebieskooki.-Ale teraz...-Zmienił temat.-Jest późno...idź spać.-Uśmiechnął się ciepło.
Znowu? Czy ja przed chwilą nie wstałam...chociaż...ile ja spałam...trzy minuty...on ma rację...faktycznie sen może nam pomóc...może dzięki snu dowiem się czego nie robić...
-Ale śpisz ze mną.-Zarzekłam-A teraz poczekaj...idę się umyć-Dodałam i posłałam 18-latkowi ciepły uśmiech.
-Czekam.-Chłopak odpowiedział mi tym samym.
Wstałam więc z łóżka i udałam się do toalety...
*
Oj...miałam w tym tygodniu...dziwnie...muszę się trochę poukładać...może będę miała do tego okazję dzisiaj...
W każdym razie...wczoraj było Halloween!
Jak wam minęło? Mi nawet okay...w sumie to...bardzo dobrze...zwłaszcza dzień to święto poprzedzający...
Moja mama stwierdziła że upiecze chleb...o boże jaki on dobry!
No to co? Ja się żegnam. Do za tydzień...prawdopodobnie...
(Nie ma linka bo Eska się opierdala :3 pozdro)

niedziela, 25 października 2015

ROZDZIAŁ 62 "i"

-Tak...słuchaj długo o tym nie mogłam myśleć, ale chyba lepiej będzie jeżeli pozostaniemy przyjaciółmi...
-Okay...rozumiem. Jak mówiłem uszanuję każdą twoją decyzję.-Odpowiedział Oli.
Ulżyło mi kiedy usłyszałam jego słowa.
Bałam się że się wścieknie, a zważywszy na to że obecnie znajduję się kilka metrów nad ziemią, a on leci trzymając mnie...noo...wolałabym nie spaść.
Usłyszałam cichy śmiech...ironiczny?...Trudno było mi określić jaki, ale wiedziałam że należał do czarnookiego
-Coś się stało?-Zapytałam zdezorientowana.
-Nic...-Odpowiedział, jednak najwyraźniej nie mógł się oprzeć i już po chwili kontynuował-Kochasz tego wilkołaka, czuję to-Stwierdził. tak to prawda...-Ale...mnie też.-Dodał jeszcze.
No...nie ważne jak bardo chciałabym zaprzeczyć...to nie mogę.
Nie lubię kłamać, a mówiąc "Nie" to właśnie bym zrobiła.
Postanowiłam jednak dociec skąd on to może wiedzieć!
-Skąd wiesz?-Zapytałam więc.
-A wiesz, ptaszki mi wyćwierkały-Zaśmiał się kruk.-A tak na poważnie to po prostu to czuję! Mam...prawie czystą krew, nie dziw się więc że jestem koksem!-Dokończył Oliver poważnym acz dumnym tonem.
Hmm...nawet nie wiedziałam że on umie zdobyć się na powagę...człowiek uczy się całe życie.
-A o tym...w...-Plątał mi się język, chciałam zapytać chłopaka czy wiedział o moim zauroczeniu  gimnazjum...-No wiesz...tym w gimbie...-Rzuciłam
-Nie, znaczy...moje moce były jeszcze za słabe. Wiesz...w tym...świecie "*drugiego pokolenia" pełnoletni będę po ukończeniu 118 lat...do tego czasu moje moce będą się rozwijały, ale wiesz...gdybyś się teraz nie zdradziła tym pytaniem, nigdy bym się nie skapnął.-Zarumieniłam się.
Naprawdę trzeba było trzymać dziób na kłódkę!
-W każdym razie widzę twój dom.-Oliver zmienił temat.-Tu cię odstawić, czy podlecieć jeszcze trochę?-Zapytał
-Jeżeli się to nie zdradzi to możesz podlecieć.-Powiedziałam
-Spoko.-Rzucił czarnooki i leciał dalej.
-Oliver, a słyszałeś o tym mordercy?-Zaczęłam. Cóż Oli to mój przyjaciel, a z racji swoich mocy noce zapewne spędza na świeżym powietrzu.
Raczej nie powinnam się o niego bać, w końcu krukołaki to silne i niebezpieczne stworzenia, ale co gdyby ktoś go od tyłu zaszedł, ale byłby rozkojarzony? Chyba wolę mieć pewność że mój przyjaciel przeżyje.
-Mordercy?-Chłopak zdecydowanie nie wiedział o czym mówię...albo był zajebiście dobry w aktorstwie.
-Mówili w wiadomościach że w okolicy grasuje jakiś psychol.-Odpowiedziałam
-Pierwsze słyszę...no ale w takim razie uważaj na siebie.-Poprosił
-Będę, ty też.-Odbiłam prośbę.
-Nie muszę uważać. Zapomniałaś czym jestem?-Czarnooki zapytał ironicznie.
-Pamiętam, ale wiesz...w June-Lake jest wiele nadprzyrodzonych. W końcu jest tu wataha wilkołaków, a jakiś czas temu spotkałam wampira...no i ty...Nie zdziwiłabym się gdyby tymi "psycholami" określili łowców.-Stwierdziłam
-Może i masz rację...-Pomyślał na głos chłopak.-Ale naprawdę nie musisz się o mnie bać.-Dodał po chwili.
Może faktycznie powinnam przestać się tak o wszystkich bać i zacząć przejmować się też swoim tyłkiem...
Lecieliśmy chwilę w ciszy...tak swoją drogą ciekawe przeżycie..
Podczas lotu chłopak poprawił chwyt w taki sposób że trzymał mnie w pasie.
Czułam wiatr przeplatający się przez moje czerwone włosy i co jakiś czas łaskotanie długich piór chłopaka.
Pomijając że jak już mówiłam Oliver w tej postaci miał z 2 metry to jego skrzydła miały...pokaźną rozpiętość...rozłożone to może tak z cztery metry, ale nie wiem. Nie dam sobie głowy uciąć.
-Bliżej nie podlecę...tam są ludzie czuję ich...-Stwierdził czarnowłosy i wylądował stawiając mnie na nogi.
-Okay...i dzięki wielkie za pomoc-Posłałam Oli'emu ciepły uśmiech.
-Spoko. Uważaj na siebie-Czarnooki puścił mi oczko i na powrót zniknął gęstwinie lasu.
Ja natomiast ruszyłam w stronę swojego domu.
Stanęłam przed drzwiami i poprawiłam się jeszcze żeby opiekunowie nie pytali "Gdzie byłam? Co robiłam? I czemu mam liście we włosach?"
Okay...liście na ziemi, strój w miarę możliwości poprawiony...poza lekko rozdartą nogawką...hmm...
w sumie to to rozdarcie wygląda ja fabryczne...może być.
Otworzyłam drzwi.
-Już jestem!-Zawołałam. O dziwo nie usłyszałam stukotu łap mojego psa...no cóż...zaczęłam rozwiązywać glany.
-Już?-Zdziwił się wujek
-Tak...byłam tylko coś zobaczyć...już jestem...gdzie Rokcy?-Zapytałam
-Eliza wyszła z nim na spacer.-Odpowiedział mężczyzna.
Stojąc już w samych skarpetkach spojrzałam na niego.
-Ogól się.-Rzuciłam z przelotnym uśmiechem...mój wujek...nie powinien zapuszczać brody...
-A to niby czemu? Broda jest męska!-Stwierdził gładząc się po podbródku
-Może i jest, ale w twoim wypadku wygląda to jakbyś ubrudził się chrupkami.-Zaśmiałam się
-Ehh...a mówią że matka natura jest taka wspaniała!-Opiekun wyrzucił ręce w powietrze w geście zażenowania.
-Zaśmiałam się pod nosem.
-Idę do siebie jakby co.-Rzuciłam i z uśmiechem ruszyłam na górę.
Otworzyłam drzwi do mojej nory, weszłam i zamknęłam je szybko.
Podbiegłam do szuflady w biurku i wyjęłam...klucz.
Zamknęłam nim drzwi do mojego pokoju.
Zamknęłam i zasłoniłam też wszystkie okna..
Uśmiechnęłam się i złapałam telefon.
Wybrałam numer do Shane'a...coraz bliżej końca...
pierwszy sygnał, drug...
-Co jest?-Usłyszałam głos chłopaka
-Shane!-Zawołałam szczęśliwie.-Wiem! Wiem gdzie kryją się łowcy!-Cieszyłam się jak dziecko.
-No nie gadaj!-Usłyszałam niedowierzanie w głosie chłopaka
-Naprawdę! Tak się cieszę.-Uśmiech nie schodził mi z ust.
-Ja też.-Zapewnił chłopak
-Tylko że...-Posmutniałam lekko.
-Co się stało?-Zapytał brunet wyczuwając załamanie mojego głosy
-Na chatę jest nałożona bariera...popieli wszystko co nadnaturalne...musiałam uciec.-Opowiedziałam w skrócie
-Damy radę...przyjść do ciebie?-Niebieskooki zakończył pytaniem.
-Może...-Urwałam słysząc szmer w łazience-Tak przyjdź...-Poprosiłam i rozłączyłam się
Odłożyłam telefon na biurko i zaniepokojona ruszyłam do łazienki.
Kiedy weszłam do pokoju miałam otwarte okno...czyżby coś weszło tutaj pod moją nieobecność?
Położyłam dłoń na klamce i delikatnie pociągnęłam łazienkowe drzwi w swoim kierunku.
Zajrzałam do pomieszczenia.
Kotara zawieszona pod sufitem, tak abym mogła zasłonić się biorąc prysznic była...zasłonięta, a na 100% jej tak nie zostawiłam...
Coś poruszyło się pod prysznicem.
Niepewnym krokiem podeszłam i złapałam za kotarę
Zamknęłam oczy i odwróciłam głowę.
Roztrzęsioną ręką pociągnęłam materiał.
Otworzyłam oczy i...
*
Krótkie i słabe...chciałam wam coś dodać, ale nie wiem czy to w ogóle miało sens.
Miałam ciężki tydzień...nie będę pisać o co mi chodzi, bo to prywata...wiedzcie tylko że już jest okay, ale przez głębokie rozmyślanie i nie płytszy dołek nie miałam kiedy pisać.
Także tego...nie przedłużam już.
Wkleję tu jakiś cytat bo tak pusto...
^^^ Heheszky, ale jakie true ^^^
No to cóż...ja się żegnam...

niedziela, 18 października 2015

ROZDZIAŁ 61 "Nie chcę spłonąć!"

............
Słyszałam krzyki, wrzaski bólu rozszarpywały mnie od środka...
............
Gwałtownie otworzyłam oczy.
Shane nadal leżał obok, ja nadal byłam w swoim pokoju...to był tylko sen...ale...ja nie miewam "tylko" snów...
Usiadłam na łóżku wyplątując się z objęć chłopaka.
Brunet odruchowo próbował znaleźć mnie ręką obok pomrukując coś pod nosem.
Chłopak otworzył oczy i spojrzał na mnie.
-Płaczesz...co się stało?-Shane usiadł.
-Hę?-Przejechałam ręką po poliku, faktycznie był mokry od łez.
-Miałam koszmar...-Wyznałam
-To był tylko sen.-Powiedział niebieskooki i objął mnie rękoma.
-Właśnie nie...-Zaczęłam, a widząc zdezorientowaną minę chłopaka, kontynuowałam.-Kiedy coś mi się śni to jest to przyszłość, a to było straszne...nie chcę takiej przyszłości...-Dokończyłam
-Przyszłość zależy tylko od nas...-Powiedział niebieskooki
-nie zależy.-Zaprzeczyłam.
-Alice, spójrz na mnie...-Poprosił Shane.
Wykonałam polecenie chłopaka patrząc w jego oczy.
-Będzie dobrze.-Powiedział łapiąc moje dłonie.
Moje trzęsące się palce uspokoił wyjątkowo ciepły dotyk bruneta.
Czułam największy w moim życiu strach.
Bałam się wiele razy, ale to co teraz działo się dookoła...było jak koszmar.
Straciłam rodzinę, a mimo to teraz bałam się...bardziej...pamiętam że wtedy było mi...obojętne...gdybym umarła byłabym z rodziną, a jednak coś kazało mi wtedy uciec.
Teraz wiedziałam że nie ucieknę od tego co się działo.
Poznałam uczucia władające wystraszonymi stanem wojennym ludzi.
Marzyłam o końcu.
Choć był on nieosiągalny.
Łowcy mieli silną broń którą widziałam na oczy.
A wilkołaki...oni mieli tylko szpony i futra.
Przecież wynik jest z góry przesądzony.
-Nie będzie.-Znów zaprzeczyłam.
-Okay, Alice. Przyznaję sam boję się jak skurwysyn tego że zostawię cię samą.
Ale...nie uciekniemy od tego.-Odpowiedział chłopak
-To dobry pomysł!-Zawołałam. Niebieskooki wykrzywił twarz w zdziwieniu.
-Ucieknijmy. Zaszyjemy się gdzieś daleko w innym lesie, zamieszkamy tam. Będziemy wieść spokojne życie, ominie nas wojna i...
-Nie mogę uciec.-Przerwał mi Shane. Teraz to ja byłam tą zdziwioną.
-Alpha zawsze mnie odnajdzie, łowcy prędzej czy później też. Albo teraz wygramy albo...-Chłopak uciął,
Wiedziałam jaka była druga opcja więc nie pytałam "...albo...zginiemy z rąk łowców." Dokończyłam w myślach.
Najgorsze w tym wszystkim było to...że...się kurwa jego pierdolona mać bałam!
Nagle mój telefon zaczął dzwonić.
Złapałam urządzenie
-Kto dzwoni?-Zapytał chłopak
-Ten pierdolony skurwysyn, Jeremy.-Odpowiedziałam z wyczuwalnym w głosie jadem.-Chwila on...dzisiaj zobaczę jego mistrza Shane!-Ucieszyłam się i czym prędzej odebrałam połączenie.
-O cholera! Zapomniałem!-Niebieskooki złapał się jeszcze za głowę.
-Hej Alice!-Usłyszałam wesoły głos zielonookiego
-Cześć.-Udałam miły ton...no chyba zaraz żygnę...
-No bo obiecałem ci wczoraj że przedstawię ci mojego mistrza...-Zaczął chłopak
-No tak...-Pomyślałam na głos
-No to wiesz bo ja...ja czekam już pod twoim domem...-Powiedział brunet
-Już? Mnie to powinieneś poinformować jakąś godzinę temu że się zbliżasz.-Zaśmiałam się sztucznie-Dobra, daj mi chwilę, zaraz zejdę.-Dodałam i rozłączyłam się
-Dobra to ja...będę lecieć.-Zwróciłam się do Shane'a i podeszłam do szafy
-Spoko...ej...eee...i jak już będziesz wiedzieć gdzie mają bazę to...
-Chcę żebyś zwołał na jutro watahę, albo przynajmniej Alpha'ę.-Przerwałam niebieskookiemu
-Dobra...-Rzucił Shane i ruszył w stronę okna
-Shane!-Zawołałam jeszcze - Zaczekaj tu chwilę, wiesz...na dole jest łowca...uważaj na siebie.-Dodałam.
-Dam radę, ty też bądź ostrożna.-Wilkołak posłał mi ciepły uśmiech i wskoczył na framugę.
Chłopak spojrzał na mnie jeszcze przez ramię i rzucił pokrzepiające spojrzenie po czym wyskoczył.
Założyłam jakieś ciuchy..


...i zbiegłam na dół,
Ubrałam glany i otworzyłam drzwi.
-Gdzie idziesz?-Dobiegł mnie głos wujka.
-A z kolegą!-Odkrzyknęłam
-Dobrze, ale masz być przed dwudziestą! Wczoraj w wiadomościach mówili coś o jakimś chorym świrze w okolicy. Podobno grasuję po zmierzchu. Bądź ostrożna.-Mężczyzna wszedł do przedpokoju.
-Emm...Jeremy, to mój wujek, Aiden. Wujku to mój kolega, Jeremy-Przedstawiłam sobie mężczyzn.
-Witam.-Jeremy wyciągnął dłoń w stronę mojego opiekuna.
-Dobry.-Odpowiedział Aid.-Uważaj na nią mój drogi, bo mam broń na strychu.-Zastrzegł opiekun z uśmiechem.
"A on ma cały magazyn pełen broni"-Pomyślałam
-Dobrze będę uważał!-Zaśmiał się brunet...jak ja nienawidzę tych jego idealnych dołeczków!
-Idziemy?-Wtrąciłam zniecierpliwiona.
-Tak, już.-Zielonooki posłał mi uśmiech.
Ohh...miałam taką ochotę krzyknąć "co się szczerzysz koniu!?", ale wiedziałam że to samobójstwo...
-Pa wujku!-Krzyknęłam na odchodne.
-Do widzenia.-Rzucił Jeremy i wyszliśmy z domu.

W DRODZE

-Masz bardzo miłego wujka.-Brunet zaczął rozmowę.
-Wiem, jest spoko.-Rzuciłam
-Em...Będziemy musieli pogadać.-Stwierdził zielonooki.
-O czym?-Zapytałam
Chłopak nie odzywał się przez chwilę.
-Potem...-Odpowiedział spoglądając na mnie.-W każdym razie, jesteśmy.-Dodał.
-Na zadupiu.-Dokończyłam śmiejąc się.
Tutaj naprawdę nic nie było.
Miejsce w którym się znajdowałam to mała polana.
Stała tu niewielka, drewniana chatka.
-Wiesz...to baza...-Chłopak wskazał na mały domek.

-Poważnie?-Zapytałam ironicznie.
-Wydaje ci się że jest za słaba, za stara?-Odbił chłopak
-No...-Stwierdziłam
-Żadna nadprzyrodzona istota się tam nie dostanie. Chatka jest chroniona przez barierę.
-Barierę?-Zdziwiłam się
-Ehh...udowodnię ci.-Brunet pogrzebał ręką w kieszeni swoich spodni.
-Mam!-Zawołał uradowany i wyciągnął niewielką kulkę
-Co to?-Zapytałam
-Oko.-Odpowiedział łowca jak gdyby nigdy nic.
-Fuu-Wzdrygnęłam się-Czyje?-Zapytałam po chwili
-Mojego pierwszego wampira.-Odpowiedział z uśmiechem
-I ty to nosisz tak w kieszeni?-Znów zadałam pytanie.
-Jest zaklęte więc się nie psuje, a to moje trofeum.-Odpowiedział
-Egh...-Moje ciało przeszedł niezbyt przyjemny dreszcz.
-Nie ważne. Patrz co się z nim teraz stanie.-Zielonooki rzucił szkarłatne oko wampira w stronę chatki.
To zatrzymało się nagle i obróciło w popił.
-Tak właśnie działa bariera. Spopieli wszystko co nadnaturalne.-Uśmiechnął się dumny chłopak
-Wszystko?-Dopytałam niepewnie.
-Wszystko.-Stwierdził brunet.
"Czyli że mnie też..." - Pomyślałam
-Dobra...to chodźmy!-Krzyknął ochoczo Jeremy i łapiąc moją dłoń ruszył w stronę chatki.
Zamknęłam oczy.
Bałam się że zaraz umrę!
Czułam jak trzęsą mi się dłonie, a nogi uginały się coraz bardziej z każdym kolejnym krokiem.
Stop! Nie jestem samobójczynią! Już nie!
Wzięłam wdech.
Byłam centymetr od bariery.
-Poczekaj!-Zawołałam do chłopaka
Ten zatrzymał się i spojrzał na mnie.
No to teraz muszę wymyślić sobie wymówkę.
-Coś się stało?-Zapytał całkowicie zbity z tropu zielonooki.
Nie powiem mu o moich mocach bo mnie zabije to jest psychol! Jak każdy łowca!
Kurwa!
Rusz głową, Al!
Odsunęłam się parę kroków.
Chłopak stojący przede mną zdziwił się jeszcze bardziej.
Wzięłam głęboki wdech, obróciłam się i zaczęłam biec co sił w nogach.
Nigdy wcześniej tak szybko nie biegłam.
Przerażenie sprawiło że w moich żyłach pieniła się krew.
Biegłam jak najszybciej umiałam.
Ignorowałam krzaki które szarpały moje nagie łydki i sprawnie omijałam drzewa.
Nagle zatrzymałam się, a właściwie coś mnie zatrzymało.
Uderzyłam w coś...to nie była skała, było za...miękkie, ale to nie był też krzak...za twarde...to była...skóra? Jakiś jeleń? Nie, nie owłosione.
Dobra, a może zamiast zgadywać po prostu na to spojrzę?
-Emm...cześć?-Zaczęłam widząc Olivera-Co tu robisz?-Zapytałam po chwili.
-Chodzę i to samo pytanie mógłbym zadać tobie...-Odpowiedział czarnooki
-Ja...no...uciekam.-Powiedziałam zgodnie z prawdą
-Ahh...-Chłopak pokiwał głową.-A mogę wiedzieć przed kim?-Znów zapytał
-Przed łowcą...aaa...może byś mi pomógł?-Zmieniłam nieco temat.
-Spoko!-Zawołał 116-latek i spojrzał za mnie mrużąc oczy.
-O chuj! Blisko jest!-Krzyknął i...pierwszy raz widziałam przemianę w kruka...
Oczy chłopaka jako pierwsze stały się całkiem czarne.
Chwilę potem słychać było dźwięk kości które zmieniały swoje położenie i kształt.
Z łopatek chłopaka wyrastały nieopierzone, blade skrzydła, które dosłownie w minutę obrosły wielkimi, kruczymi piórami.
Kilka piór znalazło się też na przedramionach, karku i łydkach chłopaka.
Jego paznokcie urosły i poczerniały.
Krukołak pstryknął szponami, a na jego twarzy pojawiła się maska.
Kończyła się ona nad ustami, kształtem przypominała maskę wenecką.
W miejscu nosa znajdował się dziób.
Maska była czarna i przyozdobiona piórami.
Oliver uśmiechnął się łobuzersko widząc łowcę.
-Na to nie byłeś gotowy co?-Zapytał ironicznie kruk.
-K...krukołak? T...to wy...-Zacinał się Jeramy
-Tak! Nadal żyjemy! Zaskoczony!? Jednak nie udało się wam nas wybić!-Czarnooki zaśmiał się szaleńczo i łapiąc mnie za ramiona odleciał.
Z tej perspektywy wszystko było...małe...
Chłopak pomimo posiadania wielkiej siły i długich szponów był delikatny i uważał lecąc ze mną.
-Czemu on cię gonił?-Zapytał w końcu Oli
-Bo mu uciekałam...-Odpowiedziałam jakby to było oczywiste.
-To może inaczej...czemu mu uciekałaś?-Chłopak zmienił pytanie
-Żeby nie spłonąć-Rzuciłam.-I...obiecałam ci odpowiedzieć...-Zmieniłam temat.
-Wiem, ale...znasz już odpowiedź?
-Tak...słuchaj długo o tym nie mogłam myśleć, ale chyba lepiej będzie jeżeli pozostaniemy przyjaciółmi...
*
No to tak...Chyba jest nieco dłuższy, nie? Tak obiecałam więc no...
Naprawdę nie mam pojęcia co tu napisać...hmm...chorowałam sobie cały tydzień, teraz mam tylko katar i gardło mnie trochę boli.
No cóż, to skoro nie wiem co pisać to nie przedłużam.
Komentujcie, pozdrawiam :*
Dzisiaj nie daję linka do Eski bo tymczasowo zawiesiła bloga.

sobota, 10 października 2015

ROZDZIAŁ 60 "Kłótnia"

-Shane, zrozum że mnie to przerasta! Nie chcę tu być! Mam ochotę rzucić ten cały świat w pizdu! Nie chcę już tego planu! Słyszysz? Nie chcę! Chcę być zwykłą nastolatką! Chcę mieć normalne życie, kochającego chłopaka, być szczera wobec przyjaciół i rodziny i...i nie chcę tajemnic!-Wyrzuciłam z siebie wszystko co leżało mi na sercu, a po moich policzkach pociekło więcej łez.
-Przepraszam Shane, ale ja już nie wiem co mam robić! Nie chcę już żyć!-Krzyknęłam jeszcze raz...właśnie zdałam sobie sprawę z tego że klęczę na wpół nago przed 18-latkiem...
-Nie wygłupiaj się już...-Rzucił oschle czarnowłosy
-Ale...ale Shane!-Spojrzałam na chłopaka.
-Idź umyj twarz bo masz spuchnięte oczy.-Niebieskooki nie zmieniał tonu.
-Jesteś na mnie zły?-Zapytałam
-A jak mam nie być? Jesteś na ten moment jedyną osobą którą kocham i wyskakujesz mi z tym że nie wiesz co do mnie czujesz.
-Ja...kocham cię!-Krzyknęłam
-Ale jego też, prawda?-Zapytał wilkołak
Nic nie odpowiedziałam
-Tak myślałem...dobra...daruj sobie. Ja spadam. Widzimy się...kiedyś.-Dodał brunet i wskoczył na framugę okna
-Zaczekaj!-Krzyknęłam bez zastanowienia.
Shane spojrzał na mnie przez ramię.
Jego lodowate tęczówki przebijały mnie na wskroś.
-Co?-Zapytał głosem wypranym z uczuć
-Pomóż mi...-Powiedziałam
-O co ci chodzi?-niebieskooki był ewidentnie zdezorientowany.
-Nie chcę już żyć...ale...nie umiem się zabić...jestem za słaba...zabij mnie.-Odpowiedziałam poważnym tonem
-Czy ciebie już do reszty powaliło?-Chłopak podszedł do mnie na powrót.-Chcesz się zabić bo się pokłóciliśmy?-Zapytał
-Nie tylko...ja...to wszystko mnie przerasta...nie chcę już wypełniać tego durnego planu, nie chcę!
Nie mogę patrzeć na Jeremy'ogo.-Odpowiedziałam
-Alice...posłuchaj...ja też nie chciałem tego wszystkiego, nie prosiłem o bycie wilkołakiem.
A już na pewno nie o cierpienie ukochanej, ale...to jest wojna. My musimy ją wygrać...pewnie wielu z nas umrze, ale,,
-Nie chcę żebyś umierał!-Krzyknęłam oplatając rękoma pas Shane'a
-Nie umrę. Dla ciebie, dobrze?
-Dobrze! I..i nie puszczaj mnie-Powiedziałam nieco ciszej-Chcę żebyś ze mną spał.-Dodałam
-Nie mogę się na ciebie gniewać...-Shane zaśmiał się pod nosem.-Będę z tobą spał, ale najpierw idź przemyj oczy-Dokończył
Wytarłam twarz z łez i poczłapałam do łazienki.
Odkręciłam kran i przemyłam twarz chłodną wodą.
Spojrzałam w lustro. Miałam napuchnięte i czerwone oczy...ale przynajmniej czyste.
Wyszłam z łazienki i jeszcze raz spojrzałam na Shane'a.
Chłopak opierał się o parapet i wyglądał przez okno.
-Już jestem.-Powiedziałam z lekkim uśmiechem.
Chłopak odwzajemnił mój gest.
-Coś się stało?-Zapytałam po dłuższej chwili ciszy.
-Denerwuję się wojną...i martwię się o ciebie. Jeżeli nie chcesz już w tym uczestniczyć to...nie musisz.-Brunet podszedł łapiąc moje dłonie
-Nie Shane...ja...dam radę. To już niewiele...wytrzymam.-Zapewniłam
-Jesteś pewna, chwile temu twierdziłaś że nie dasz rady.
-Szczerze to boję się Jeremy'ego. Nie chcę go przytulać...kiedy go widzę zbiera mi się na wymioty, ale z drugiej strony miał ciężkie życia i nie zna perspektywy drugiej strony...żal mi go...boję się też jutra...mam...spotkać jego zakon i poznać mistrza...chcę patrzeć na plusy, choć przyznam że nie jest mi łatwo wiem że to już końcówka...chyba dam radę.-Uśmiechnęłam się.-Dla ciebie.-Dodałam
-Kocham się, Alice.-Niebieskooki przytulił mnie z całej siły
-Ja ciebie też.-Odpowiedziałam odwzajemniając przytulenie
-Chodźmy spać...-Rzuciłam ziewając. Byłam strasznie zmęczona oczy zamykały mi się same
Położyłam się na łóżku przytulając do chłopaka i...odpłynęłam
............
Słyszałam krzyki, wrzaski bólu rozszarpywały mnie od środka...
*
Nie zabijajcie mnie za długość! Nie za bardzo wiedziałam co mam tu zamieścić, ale obiecuję że next będzie dłuższy!
W każdym razie zauważyłam dziwną sposobność, a mianowicie nowy tydzień w szkole = kartkówki/sprawdziany ze wszystkiego...
Szkoła to wymysł szatana.
Dodaję rozdział dziś ponieważ wychodzę i będę w domu dopiero jutro baaaardzo późno.
Więc wolałam teraz dodać...no to chyba tyle...trzymajcie się, ja nie przedłużam bo mi paznokcie schną i nie chcę sobie lakieru popsuć XD
No cóż...narka!

niedziela, 4 października 2015

ROZDZIAŁ 59 "Wampir i..."

Podniosłam wzrok aby sprawdzić kto był właścicielem głosu.
-Jeremy?-Szczerze? Spodziewałam się tu każdego, poza nim.
-A coś ty taka zaskoczona? Tropię wilkołaki. Poza tym mistrz przeczuwa jeszcze ptaszki...-Chłopak lekko się uśmiechnął.-A czemu płaczesz?-Dodał
-To...to długa historia.-Stwierdziłam że nie mogę mówić prawdy...całowałam się z..."ptaszkiem"...
-Mam czas.-A spierdalaj!
-No bo...ja...
-Gadałaś z wilczkiem?-Przerwał mi brunet.
-Tak! Właśnie tak...-Krzyknęłam po czym przyciszyłam głos. Błagam nie skapnij się że zmyślam!
-I o czym?-Nie skapnął się? Super! Znaczy...no nie! I teraz o czym miałam z nim gadać? A "zerwałam" z nim już?
Chyba Jeremy myśli że tak...to o czym miałam z nim gadać?
-W...Wygarnęłam mu kłamstwa.-Myśl o kłamstwie przychodzi mi łatwiej kiedy kłamię...okay.
-I jak zareagował?-Zajebię cię, Jeremy!
-Um...trochę się pokłóciliśmy...-Ale co on powiedział!?
-Aha...-Koniec pytań!? No w nareszcie!
-A może cię odprowadzę?-Zaproponował zielonooki...gdyby nie plan to wiedz że nie miałbyś szans!
-Gdybyś mógł...-Lekko się uśmiechnęłam wstając z ziemi.
Granie kogoś kim się nie jest...to...trudna sprawa...
Ruszyłam więc w stronę domu.
Byłam skazana na łowcę.
Chłopakowi moje towarzystwo raczej nie przeszkadzało...ciekawe jak wielkie byłoby jego zawiedzenie gdyby dowiedział się że okres kłótni z Shane'em mam za sobą...
-A...kim jest twój mistrz?-Zapytałam...chciałam mieć już to za sobą.
-Om...wiesz...chyba nie powinienem ci jeszcze mówić...kiedyś ci go przedstawię, obiecuję, ale to nie będzie dziś...-Odpowiedział brunet...przynajmniej dał mi słowo...tylko mam nadzieję że poznam go zanim zdecydują się przypuścić atak.
-A nie wiesz może kto jest przywódcą wilczków, albo chociaż gdzie się ukrywają?-Teraz to Jeremy zapytał...no to kłamiemy...
-Nie...znam tylko stary adres Shane'a, ale z tego co wiem on już tam nie mieszka...-Odpowiedziałam...a może wezmę go na litość...chociaż wątpię aby Shane był szczęśliwy że rozpowiadam jego sekrety na prawo i lewo...to nie, nieważne.
-Szlag by to...dobra...to nie twoja wina...-Powiedział zielonooki
...EUREKA!!!
Zatrzymałam się nagle
-Stało się coś?-Jeremy spojrzał na mnie
-Bo...boję się...-Skłamałam wykrzywiając lekko twarz.
-Nie musisz...obronię cię.-Chłopak podszedł...No jak mnie pocałujesz to ja kurwa za siebie nie ręczę!
-Może, ale ja i tak się boje...-Dalej kłamałam.
-Mnie?-Zapytał brunet. No brawo!
-N...nie...-Jedno myślę drugie mówię...ciekawe jak długo dam radę...
-Wilkołaków?-Pokiwałam głową na tak...jeżeli fakt bycia na wpół wilczkiem nie wpływa na to co stanie się ze mną po śmierci to za to kłamanie będę się smażyć w piekle...
-Nie bój się...może rzeczywiście powinienem przedstawić ci mój zakon...czułabyś się bezpieczniej?-Zielonooki zakończył pytaniem łapiąc mnie za rękę.
"Zabierz tę łapę bo odgryzę!!!" Przeleciało mi przez głowę.
-Ch...chyba tak...-To idemy!
-Przedstawię ci ich jutro...-Nosz ty chuju!-Muszę powiedzieć o tym mistrzowi, ale ty też musisz mi coś obiecać.
A mianowicie, masz nikomu nic o nadprzyrodzonych i zakonie nie mówić.-Dokończył Jeremy
-Dobrze...-Skinęłam głową...a teraz zabieraj łapy!!!!!!!!!!!
Usłyszałam jak ktoś parska śmiechem w lesie.
-Boże, jacy wy...a właściwie ty Alice, jesteś śmieszna! Hahaha!-Dobiegł mnie lodowaty, męski głos.
Nie był on ani Shane'a ani Oli'ego...co jeszcze mnie zaskoczy?
-Ktoś ty!?-Wyrwał się Jeremy.
Już chciałam krzyknąć, do barmana "Nie pyskuj do tego, bo to pewnie niebezpieczne!", ale w sumie...to niech ten łowca od 7 boleści ginie.
Z lasu rozległa się kolejna salwa śmiechu.
-Nie bój się, będzie dobrze.-Jeremy puścił mi oczko.
"A giń!" Krzyczały moje myśli
-Jezu! Alice! Przestań mnie rozśmieszać! Hahaha!-Znów "coś" z lasu wydało z siebie ten...przerażający śmiech.
-Ty jakiś ułomny jesteś?-Jeremy patrzył w ciemny las ze zdziwioną miną.-Ja do ciebie mówię.-Dodał.
-No jakbym nie zauważył!-Krzyknął potwór.-Po prostu myśli młodej są ciekawsze niż twoje pierdolenie o Chopinie!
Hej! Ruda! Udziel mu potem lekcji bycia śmiesznym!-Dodał...coś
-A no tak...zapomniałem się przedstawić...hmmm...ale jak ci powiem Alcia to się znowu potniesz...-Ja!? No...no to zależy czym i kim coś jest...
-Uwierz że nie chcesz wiedzieć "czym i kim coś jest".-Czy on mnie zacytował?
-No brawo!-Krzyknął
-Wyłaź z mojej głowy!-Wrzasnęłam.
-Łełełe...dobra dobra. To widzimy się potem Alicia!-Krzyknął...do luja nie wiem co!-Wampir!-Dodał jeszcze.
-Ehh...wampiry to psychiczne zjeby...chodź odprowadzę cię, a potem zrobię z nim porządek.-Powiedział Jeremy podchodząc do mnie.
-D...dobrze...-Odpowiedziałam bez namysłu i ruszyliśmy w stronę mojego domu.

POD DOMEM ALICE

Pożegnałam się z łowcą szybkim "do jutra" i otworzyłam drzwi.
Weszłam do domu po czym zaczęłam rozwiązywać glany.
Szybko, szybko, żeby mnie ciocia...
-Ekhem!-Nie przyłapała...
Podniosłam głowę i spojrzałam na kobietę.
-No z Olim byłam...się zasiedzieliśmy...-Rzuciłam
-No cóż...teraz ci wybaczę bo wierzę że Oli to odpowiedzialny dzieciak...-"Oli ma 116 lat, a dla ciebie to dzieciak!?" wtrąciły moje myśli.-Ale następnym razem staraj się nie spóźniać...jeżeli jesteś głodna to w lodówce powinno być jeszcze ciasto, ja idę spać.-Dokończyła brunetka
-Dobrze ciociu...-Dodałam jeszcze i odwiesiłam bluzę na wieszak.
Sprawdziłam czy zamknęłam drzwi...zamknęłam i ruszyłam do kuchni.
Może faktycznie zjem kolację...
Otworzyłam drzwiczki lodówki i wyjęłam ciasto.
Pachniało jeszcze świeżo.
Widzę że ciotkę wzięło dzisiaj na pieczenie.
Wnioskuję po formie i miskach całych w jajku i męce które dostrzegłam w zlewie.
No cóż...chwila...czy Danny nie ma urodzin za kilka dni?
Ma, ma...czyli będzie miał już 7 lat! Muszę skołować jakiś prezent...
W każdym razie usiadłam przy stole i zaczęłam jeść słodką kolację.
Ciasto było czekoladowe.
Miało trzy warstwy przekładane malinowym kremem.
Mmmm...no ale cóż nie mam czasu na rozkoszowanie się jego smakiem...wypadałoby podsumować co dzisiaj spieprzyłam...znaczy...zrobiłam....
Dowiedziałam się że mój najlepszy przyjaciel jest...no...krukołakiem co jeszcze tak straszne nie jest...przyzwyczaiłam się do potworów więc...no...to bym zaakceptowała.
Druga sprawa...jego wiek...116 lat? No tego to się nie spodziewałam...i to trochę dziwne i...peszące?
Tak, tak mogę to nazwać...mam starszego chłopaka, ale on jest starszy o 2 lata, a Oliver...o 100...
Okay...myślę że jeszcze dałabym radę...i tu nagle...jeb!
Oli stwierdza że mnie kocha.
I od tego momentu nie wiem...
Co mam o tym myśleć?
Kocham Shane'a...prawda?
Dlaczego mam jakiekolwiek wątpliwości?
Przecież go kocham...a może tylko mi się wydaje? CO!? O czym ja myślę!?
Alice! Ogarnij dupę!
Okay...
Zadam sobie, jedno, proste pytanie, kogo kocham?
Miało być proste...coś mi nie wyszło...
Oli'ego znam od...dawna, ale i tak nie wiedziałam o nim najważniejszej rzeczy...jego mocy.
Natomiast Shane'a znam krócej, a jednak wcześniej dowiedziałam się czym jest.
Chociaż gdyby nie moja dociekliwość mogłabym do dziś żyć w świecie pt. "Magia nie istnieje".
A może...a może nie kocham żadnego z nich? Może tylko coś sobie wymyśliłam i tego się trzymam...
Ja...sama już nie wiem...
Skończyłam kolację i talerz wstawiłam do zlewu.
Weszłam do swojego pokoju i usiadłam na parapecie.
Położyłam dłonie na kolanach i patrzyłam na swoje palce.
Nagle usłyszałam pukanie w szybę.
Wystraszona spadłam na podłogę.
Szybko jednak się pozbierałam i otrzepałam tyłek po czym spojrzałam w okno.
-Shane?-Zapytałam pod nosem po czym złapałam klamkę od okna.
W sumie...nie.
Czemu miałabym mu otwierać?
Przylazł w najgorszym momencie.
Nie.
Puściłam klamkę i oddaliłam się od okna.
Mina chłopaka była bezcenna!
Jego zdziwienie mnie rozwalało.
Mimo tego zasłoniłam okno.
Brunet zaczął walić w szybę.
Olałam to i poszłam wziąć prysznic.
Kiedy byłam czysta wyszłam z łazienki i złapałam coś do spania
Shane dalej pukał w szybę a  ja dalej go olewałam.
Nagle ucichł...
Podeszłam do okna i wyjrzałam przez szybę.
Ani śladu wilkołaka...
Lekko zmartwiona otworzyłam okno w celu rozejrzenia się po okolicy.
Tylko otworzyłam okno i już po chwili leżałam na ziemi
-Czy ty mnie spławiasz?-Zapytał Shane siedzący na mnie.
-Nie...ja tylko...miałam ciężki dzień...-Powiedziałam
-Masz przede mną jakiś sekret?-Zapytał brunet
-Spotkałam się dzisiaj z Oli'm wiesz...mówiłam ci że to mój przyjaciel z L.A.-Zaczęłam
-Mam być zazdrosny?-Wtrącił niebieskooki
-Teoretycznie nie, ale...on wyznał mi dzisiaj miłość...-Przyznałam
-Mam nadzieję że już wie że jesteś zajęta...kochasz mnie, prawda?-Wilkołak zakończył pytaniem
Nie odpowiedziałam.
Nie mogłam zapewnić że go kocham, ale nie mogłam też zaprzeczyć.
To co się teraz działo z moimi uczuciami było chore.
Odczuwałam miliony rzeczy na raz.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć.
-Kochasz mnie, prawda?-Ponowił zniecierpliwiony chłopak
-Ja...-Zaczęłam-Chyba tak...-Spojrzałam w bok przygryzając dolną wargę.
Nie chciałam patrzeć w jego oczy.
Bałam się...
-Alice...jak to "chyba"?-Słyszałam jak oddech bruneta przyśpieszył
-Bo ja....ja nie wiem!-Krzyknęłam, a z moich oczu zaczęły płynąć łzy.
Usłyszałam jak Shane wstaje.
-Jeżeli nie wiesz co do mnie czujesz to po co robiłaś mi nadzieje?-Moje uszy dobiegło pytanie niebieskookiego.
-Nie robiłam ci nadziej!-Zerwałam się
-Nie? Skoro nie to powiedz co oznaczało "chyba".
-Shane, zrozum że mnie to przerasta! Nie chcę tu być! Mam ochotę rzucić ten cały świat w pizdu! Nie chcę już tego planu! Słyszysz? Nie chcę! Chcę być zwykłą nastolatką! Chcę mieć normalne życie, kochającego chłopaka, być szczera wobec przyjaciół i rodziny i...i nie chcę tajemnic!-Wyrzuciłam z siebie wszystko co leżało mi na sercu, a po moich policzkach pociekło więcej łez.
*
A oto i rozdział 59!
Pisałam to cały tydzień i coś mi się wydaje że ten epizod jest w ...uj nie spójny!
No ale nie chcę robić za długiej przerwy więc wzięłam się za siebie i zaczęłam pisać końcówkę.
Nie wiem czemu, ale mam ochotę popisać depresyjne rozdziały...to też chcę zjechać na ten tor :D
Wiem że to dopiero 59 rozdział, ale ja już wiem jakie będzie zakończenie i mam pomysł na następnego bloga...a nawet kilka pomysłów.
Powinno być to dobrą wieścią bo na tym blogu moja przygoda się nie zakończy!
W każdym razie ja się cieszę bo w poniedziałek nie idę do szkoły!
Nie żeby jakieś wagary czy coś po prostu idę do lekarza.
Nie wiem co tu mogę jeszcze napisać...hmm...byłam wczoraj w sklepie i kupiłam sobie wianek z czarnymi kwiatami i bluzę :>
No dobra kończę bo na siłę przedłużam.
Mecie tutaj link do Eski i to na tyle. Narka!