PERSPEKTYWA ALICE
-Bo nigdy nie przestanę cię kochać...-Wyznał chłopak i spojrzał w moje oczy. Poczułam ciepło i kłucie w środku. Z jednej strony miałam ochotę rzucić mu się na szyję i powiedzieć "Ja ciebie też kocham!", a z drugiej chciałam zabić go za to czym mnie uczynił...
-Ja...rozumiem...nadal mnie nienawidzisz, prawda?-Moje rozmyślenia przerwał głos chłopaka
W odpowiedzi pokiwałam głową na tak.
-To ja...pójdę już...-Stwierdził Shane, po czym wstał i zaczął zmierzać w kierunku drzwi kiedy jego ręka była już na klamce zawołałam...
-Zaczekaj!-Niebieskooki odwrócił się i spojrzał na mnie.
-Nienawidzę cię, ale...za razem kocham...-Powiedziałam
-Musimy pogadać...-Dodałam. Brunet podszedł z powrotem i usiadł na rogu łóżka.
-Więc...?-Zachęcił niebieskooki.
-No bo ja...-Zaczęłam niepewnie..."DOBRA ALICE! WYSTARCZY CACKANIA SIĘ! KOCHASZ GO CZY NIE!?" Krzyczał mój głos wewnętrzny.
-No bo ty...co?-Dopytywał Shane.
-Shane ja...nie...nie nasz związek nie miałby sensu...-Stwierdziłam
-Rozumiem...i przepraszam że cię w to wszystko wplątałem...to moja wina...-Powiedział i wyszedł...no i zostałam sama...
Czyli teraz jestem...? No...nawet nie umiem tego wypowiedzieć...
To jest...no...nie! No ja w to nie wieżę!
Zrozpaczona schowałam twarz w poduszkę i zaczęłam płakać.
Nie wiem ile płakałam, ale w pewnym momencie odpłynęłam do krainy Morfeusza...
Ku mojemu zaskoczeniu nie śniły mi się najgorsze sceny z życia...nie...to było...to było to drzewo...
ale...o co z nim chodzi? Muszę się tam udać...znowu...
W pewnym momencie usłyszałam jak ktoś wszedł do sali w której spałam.
Była to jakaś kobieta...nie widziałam jej bo udawałam że śpię.
Kobieta nuciła coś pod nosem.
-Zobaczmy...-Powiedziała i pochyliła się nad jedną z maszyn do którj byłam podłączona.
Uchyliłam oczy i na nią spojrzałam.
Miała brązowe włosy i oczy w tym samym kolorze.
Ubrana była w strój pielęgniarki.
-I jak?-Zapytałam siadając.
-Mój boże!-Krzyknęła wystraszona
-Coś nie tak?-Znów zapytałam.
-Jakim cudem!? Nie ruszaj się! Idę po lekarza!-Krzyknęła...chwila co!? Czyli ja...naprawdę mogłam umrzeć? Czyli to...co zrobił Shane naprawdę było koniecznością...mimo to wolałabym nie żyć niż żyć jako potwór...
Po kilku minutach do sali wparował lekarz, który ujrzawszy mnie siedzącą wytrzeszczył oczy.
-To cud!-Wystrzelił...fajnie że dawał mi szanse na przeżycie...
-Waśnie o tym mówiłam...-Stwierdziła pielęgniarka.
-Zadzwoń do opiekunów pani Storm.-Zlecił jej lekarz po czym podszedł do mnie.
-Ja się pani czuję?-Zapytał
-Dobrze-Odpowiedziałam
-Aha...-Przytaknął
-No cóż...musimy tylko pobrać pani krew, ponieważ to jest cud...-Powiedział lekarz
-Ale to nie dzisiaj...może za jakiś tydzień, bo pani krew musi się zregenerować...-Stwierdził na co przytaknęłam skinieniem głowy.
Do sali weszła pielęgniarka.
-Jej ciotka będzie za jakieś pół godziny...-Powiedziała
-Dobrze. Aha! Jeszcze jedno! Przyniesiesz jej czekoladę?-Lekarz zwrócił się do pielęgniarki.
-Oczywiście.-Ta w odpowiedzi przytaknęła po czym oboje wyszli.
Kiedy zostałam sama podwinęłam koszulkę i usztywniacz po czym palcem przejechałam po ugryzieniu...moje przeżycie to żaden cud...to...klątwa...
Nagle usłyszałam ruch klamki więc szybko zakryłam bok i spojrzałam przed siebie.
-Alice?-W drzwiach stała uśmiechnięta ciocia...uśmiechnięta czyli nie widziała rany...
-Dziecko jesteś cała!-Krzyknęła ucieszona po czym podbiegła do mnie i delikatnie przytuliła.
-Dlaczego? Dlaczego chciałaś się zabić?-Zapytała zatroskana
-Bo...bo chciałam do Mamy, taty, Eve i Alex'a...-Powiedziałam...co po części było prawdą
-Kochanie...spokojnie. Mi też jest ciężko po śmierci siostry, ale nie możemy się poddawać.-Powiedziała ciocia
-Może masz rację...-Przyznałam cicho
-Nie "może", a na pewno.-Stwierdziła i puściła mnie
Uśmiechnęłam się lekko
-I nie rób tak więcej.-Powiedziała kobieta
-Dobrze ciociu, nie będę...-Prawdo podobnie i tak będę się ciąć...
OK 19:00
Ciocia musiała już iść ponieważ skończył się czas na odwiedziny.
Zostałam więc sama.
Stwierdziłam że nie mam co robić więc poszłam spać.
Śniło mi się to drzewo...znowu...
zastanawiało mnie co może być pod nim zakopane...no i...dlaczego akurat tam?
Obudziłam się rano...dzisiaj poniedziałek...ale do szkoły idę dopiero jutro...no cóż...
Dzisiaj natomiast wypuszczają mnie ze szpitala...
Jestem przybita po...no...przez to całe ugryzienie...
Podwinęłam koszulkę i przejechałam palcem po ranie...z nudów zaczęłam zdrapywać zaschniętą krew. Nagle zauważyłam jak z rany coś wypływa.
Myślałam że ją po prostu rozdrapałam i to krew...ale...ale nie...to nie była krew...szczerze powiedziawszy nie wiem co to było...to była ta czarna maź...co to kurwa jest!?
Wzięłam trochę...tego czegoś na palec i przyjrzałam się temu...nie miałam pojęcia co to jest...ale zaczynałam się bać...
Na stoliku obok łóżka leżała podręczna apteczka. Otworzyłam ją i wyjęłam chusteczki.
Zaczęłam wycierać nimi głęboką ranę rozmazując przy tym po ciele trochę mazi.
Dziwna ciecz wypływała jednak dalej...
-Co to kurwa jest?-Zapytałam siebie pod nosem.
W końcu...to coś...przestało ze mnie "wyciekać"...ale nie zmienia to faktu że to...nawet nie wiem jak to ująć...no bo...no...no co to kurwa za maź!?
Nie wiem już sama o co tu chodzi! Shane to wilkołak, ja to wilkołak, ale ze mnie coś "wycieka"...
Opuściłam koszulkę i przykryłam się kołdrą.
-Pani Storm...-Do sali wszedł mój lekarz.
-Tak?-Spojrzałam na niego
-Dobrze że pani nie śpi!-Uśmiechnął się
-Dzisiaj może już pani wrócić do domu.-Kontynuował mężczyzna.
-Dobrze.-Uśmiechnęłam się
-A po jutrze może pani wrócić do szkoły.-Dodał...no cóż na ogół nie cieszę się z powrotu do szkoły, ale stęskniłam się za Kate i Kirą...więc pasuje mi to!
KILKA GODZIN PÓŹNIEJ
W DOMU
Od jakichś paru minut jestem w domu i Danny nie daje mi spokoju...stęsknił się...tak samo jak Rocky.
Wujek wróci po obiedzie bo jet jeszcze w pracy, a ciocia poszła do sklepu.
Jestem w miarę szczęśliwa. Jednak mój największy problem boli coraz bardziej...oczywiście mam na myśli ugryzienie na lewym boku...
-Danny, zajmij się Rocky'm, zaraz wrócę.-Powiedziałam i udałam się do swojego pokoju.
Miałam wielką ochotę zapalić, ale wiedziałam że gdyby ciocia wróciła to byłoby źle...ona...nie wie że palę...
Zamknęłam więc drzwi i podeszłam do mojej szkolnej torby, jak dobrze że zawsze mam w niej paczkę marlboro i zapalniczkę.
Wyjęłam je i podeszłam do okna.
To otworzyłam i usiadłam na parapecie
Włożyłam używkę do ust i podpaliłam jej koniec zapalniczką. Jak zawsze przy paleniu zebrało mi się na rozmyślenia...
Myślałam o tym drzewie...o co w tym chodzi?
Wygląda na zwykłe drzewo na którym wyryte zostały jakieś przypadkowe znaki, ale nie...dlaczego jak tego dotknęłam to...runy zmieniły kształt?
Muszę to zbadać...
Skończyłam palić, wstałam z parapetu i zamknęłam okno.
Potem wyszłam z pokoju i wróciłam do Danny'ego.
-Jestem już.-Powiedziałam i usiadłam na sofie
-Jej!-Kuzyn uśmiechnął się.
-Obejrzymy coś?-Zaproponowałam
-Nie...ale może w coś pogramy!?-Zapytał uśmiechnięty chłopiec.
-No dobrze, ale w co?-Teraz ja zapytałam.
-Hmm...a może w sports rivals?
-Jestem za! Zobaczysz jeszcze że jestem w formie!-Krzyknęłam
-Jeszcze się okaże! Dobra, poczekaj to włączę grę.-Powiedział chłopiec
Kiedy Danny włączył już grę, stanęłam przed kineckt'em obok niego.
-Co pierwsze?-Zapytałam.
-Może kręgle?-Zaproponował Danny
-Okej!-Zgodziłam się i zaczęliśmy grę...
To jest...no...nie! No ja w to nie wieżę!
Zrozpaczona schowałam twarz w poduszkę i zaczęłam płakać.
Nie wiem ile płakałam, ale w pewnym momencie odpłynęłam do krainy Morfeusza...
Ku mojemu zaskoczeniu nie śniły mi się najgorsze sceny z życia...nie...to było...to było to drzewo...
ale...o co z nim chodzi? Muszę się tam udać...znowu...
W pewnym momencie usłyszałam jak ktoś wszedł do sali w której spałam.
Była to jakaś kobieta...nie widziałam jej bo udawałam że śpię.
Kobieta nuciła coś pod nosem.
-Zobaczmy...-Powiedziała i pochyliła się nad jedną z maszyn do którj byłam podłączona.
Uchyliłam oczy i na nią spojrzałam.
Miała brązowe włosy i oczy w tym samym kolorze.
Ubrana była w strój pielęgniarki.
-I jak?-Zapytałam siadając.
-Mój boże!-Krzyknęła wystraszona
-Coś nie tak?-Znów zapytałam.
-Jakim cudem!? Nie ruszaj się! Idę po lekarza!-Krzyknęła...chwila co!? Czyli ja...naprawdę mogłam umrzeć? Czyli to...co zrobił Shane naprawdę było koniecznością...mimo to wolałabym nie żyć niż żyć jako potwór...
Po kilku minutach do sali wparował lekarz, który ujrzawszy mnie siedzącą wytrzeszczył oczy.
-To cud!-Wystrzelił...fajnie że dawał mi szanse na przeżycie...
-Waśnie o tym mówiłam...-Stwierdziła pielęgniarka.
-Zadzwoń do opiekunów pani Storm.-Zlecił jej lekarz po czym podszedł do mnie.
-Ja się pani czuję?-Zapytał
-Dobrze-Odpowiedziałam
-Aha...-Przytaknął
-No cóż...musimy tylko pobrać pani krew, ponieważ to jest cud...-Powiedział lekarz
-Ale to nie dzisiaj...może za jakiś tydzień, bo pani krew musi się zregenerować...-Stwierdził na co przytaknęłam skinieniem głowy.
Do sali weszła pielęgniarka.
-Jej ciotka będzie za jakieś pół godziny...-Powiedziała
-Dobrze. Aha! Jeszcze jedno! Przyniesiesz jej czekoladę?-Lekarz zwrócił się do pielęgniarki.
-Oczywiście.-Ta w odpowiedzi przytaknęła po czym oboje wyszli.
Kiedy zostałam sama podwinęłam koszulkę i usztywniacz po czym palcem przejechałam po ugryzieniu...moje przeżycie to żaden cud...to...klątwa...
Nagle usłyszałam ruch klamki więc szybko zakryłam bok i spojrzałam przed siebie.
-Alice?-W drzwiach stała uśmiechnięta ciocia...uśmiechnięta czyli nie widziała rany...
-Dziecko jesteś cała!-Krzyknęła ucieszona po czym podbiegła do mnie i delikatnie przytuliła.
-Dlaczego? Dlaczego chciałaś się zabić?-Zapytała zatroskana
-Bo...bo chciałam do Mamy, taty, Eve i Alex'a...-Powiedziałam...co po części było prawdą
-Kochanie...spokojnie. Mi też jest ciężko po śmierci siostry, ale nie możemy się poddawać.-Powiedziała ciocia
-Może masz rację...-Przyznałam cicho
-Nie "może", a na pewno.-Stwierdziła i puściła mnie
Uśmiechnęłam się lekko
-I nie rób tak więcej.-Powiedziała kobieta
-Dobrze ciociu, nie będę...-Prawdo podobnie i tak będę się ciąć...
OK 19:00
Ciocia musiała już iść ponieważ skończył się czas na odwiedziny.
Zostałam więc sama.
Stwierdziłam że nie mam co robić więc poszłam spać.
Śniło mi się to drzewo...znowu...
zastanawiało mnie co może być pod nim zakopane...no i...dlaczego akurat tam?
Obudziłam się rano...dzisiaj poniedziałek...ale do szkoły idę dopiero jutro...no cóż...
Dzisiaj natomiast wypuszczają mnie ze szpitala...
Jestem przybita po...no...przez to całe ugryzienie...
Podwinęłam koszulkę i przejechałam palcem po ranie...z nudów zaczęłam zdrapywać zaschniętą krew. Nagle zauważyłam jak z rany coś wypływa.
Myślałam że ją po prostu rozdrapałam i to krew...ale...ale nie...to nie była krew...szczerze powiedziawszy nie wiem co to było...to była ta czarna maź...co to kurwa jest!?
Wzięłam trochę...tego czegoś na palec i przyjrzałam się temu...nie miałam pojęcia co to jest...ale zaczynałam się bać...
Na stoliku obok łóżka leżała podręczna apteczka. Otworzyłam ją i wyjęłam chusteczki.
Zaczęłam wycierać nimi głęboką ranę rozmazując przy tym po ciele trochę mazi.
Dziwna ciecz wypływała jednak dalej...
-Co to kurwa jest?-Zapytałam siebie pod nosem.
W końcu...to coś...przestało ze mnie "wyciekać"...ale nie zmienia to faktu że to...nawet nie wiem jak to ująć...no bo...no...no co to kurwa za maź!?
Nie wiem już sama o co tu chodzi! Shane to wilkołak, ja to wilkołak, ale ze mnie coś "wycieka"...
Opuściłam koszulkę i przykryłam się kołdrą.
-Pani Storm...-Do sali wszedł mój lekarz.
-Tak?-Spojrzałam na niego
-Dobrze że pani nie śpi!-Uśmiechnął się
-Dzisiaj może już pani wrócić do domu.-Kontynuował mężczyzna.
-Dobrze.-Uśmiechnęłam się
-A po jutrze może pani wrócić do szkoły.-Dodał...no cóż na ogół nie cieszę się z powrotu do szkoły, ale stęskniłam się za Kate i Kirą...więc pasuje mi to!
KILKA GODZIN PÓŹNIEJ
W DOMU
Od jakichś paru minut jestem w domu i Danny nie daje mi spokoju...stęsknił się...tak samo jak Rocky.
Wujek wróci po obiedzie bo jet jeszcze w pracy, a ciocia poszła do sklepu.
Jestem w miarę szczęśliwa. Jednak mój największy problem boli coraz bardziej...oczywiście mam na myśli ugryzienie na lewym boku...
-Danny, zajmij się Rocky'm, zaraz wrócę.-Powiedziałam i udałam się do swojego pokoju.
Miałam wielką ochotę zapalić, ale wiedziałam że gdyby ciocia wróciła to byłoby źle...ona...nie wie że palę...
Zamknęłam więc drzwi i podeszłam do mojej szkolnej torby, jak dobrze że zawsze mam w niej paczkę marlboro i zapalniczkę.
Wyjęłam je i podeszłam do okna.
To otworzyłam i usiadłam na parapecie
Włożyłam używkę do ust i podpaliłam jej koniec zapalniczką. Jak zawsze przy paleniu zebrało mi się na rozmyślenia...
Myślałam o tym drzewie...o co w tym chodzi?
Wygląda na zwykłe drzewo na którym wyryte zostały jakieś przypadkowe znaki, ale nie...dlaczego jak tego dotknęłam to...runy zmieniły kształt?
Muszę to zbadać...
Skończyłam palić, wstałam z parapetu i zamknęłam okno.
Potem wyszłam z pokoju i wróciłam do Danny'ego.
-Jestem już.-Powiedziałam i usiadłam na sofie
-Jej!-Kuzyn uśmiechnął się.
-Obejrzymy coś?-Zaproponowałam
-Nie...ale może w coś pogramy!?-Zapytał uśmiechnięty chłopiec.
-No dobrze, ale w co?-Teraz ja zapytałam.
-Hmm...a może w sports rivals?
-Jestem za! Zobaczysz jeszcze że jestem w formie!-Krzyknęłam
-Jeszcze się okaże! Dobra, poczekaj to włączę grę.-Powiedział chłopiec
Kiedy Danny włączył już grę, stanęłam przed kineckt'em obok niego.
-Co pierwsze?-Zapytałam.
-Może kręgle?-Zaproponował Danny
-Okej!-Zgodziłam się i zaczęliśmy grę...
*
Przyznam że miałam nie mały problem z zakończeniem i wiem że jest ono słabe.
Ogólnie mam jakiś spadek weny...
U mnie straszne upały! Spowodowało to trzy, wolne lekcje na dworze...
Nie myślcie jednak że leżałam na boisku i się opalałam! Nie...były trzy powody przez które nie mogłam tego robić, a oto i one:
1. Kiedy się opalam dostaję wysypkę na karku rękach i dekolcie.
2. Nie pada = pyli, a na pyłki mam alergię
3. Na boisku chłopaki grali w piłkę, a ja nie chciałam dostać w łeb.
Tylko nie pomyślcie przypadkiem że mogłam w spokoju posiedzieć w cieniu!
Dziewczyny z mojej klasy wpadły na "genialny" pomysł i lały się wodą...mi też się oberwało...
No i całe spodnie, koszula i koszulka mokre! No cóż przynajmniej było mi chłodniej...
A u was pogoda dopisuję? Mam nadzieję że tak. :*
Do next'a ;>
(i do Eski)
U mnie straszne upały! Spowodowało to trzy, wolne lekcje na dworze...
Nie myślcie jednak że leżałam na boisku i się opalałam! Nie...były trzy powody przez które nie mogłam tego robić, a oto i one:
1. Kiedy się opalam dostaję wysypkę na karku rękach i dekolcie.
2. Nie pada = pyli, a na pyłki mam alergię
3. Na boisku chłopaki grali w piłkę, a ja nie chciałam dostać w łeb.
Tylko nie pomyślcie przypadkiem że mogłam w spokoju posiedzieć w cieniu!
Dziewczyny z mojej klasy wpadły na "genialny" pomysł i lały się wodą...mi też się oberwało...
No i całe spodnie, koszula i koszulka mokre! No cóż przynajmniej było mi chłodniej...
A u was pogoda dopisuję? Mam nadzieję że tak. :*
Do next'a ;>
(i do Eski)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz